Do dziś nikt nie dostarczył prawdziwego diagnostycznego dowodu na istnienie
„choroby Alzheimera”. Nie można rozpoznać „Alzheimera” po objawach klinicznych.
Nikt nie wie, czym jest choroba Alzheimera. Po dziesięcioleciach intensywnych
badań nie można tej rzekomej choroby jednoznacznie zdiagnozować.
Fałszywa teoria rodzi fałszywą diagnozę, fałszywa diagnoza rodzi
fałszywą terapię, fałszywa terapia nie pomaga, lecz szkodzi. Fałszywa
teoria nigdy nie jest niewinna, zawsze przynosi niepotrzebne cierpienia wielu,
wielu ludziom.
21 pierwszego września, jak co roku, obchodziliśmy uroczyście
Światowy Dzień Choroby Alzheimera, i tak się akurat dobrze złożyło, że w trzy
tygodnie później ukazała się w Niemczech książka Cornelii Stolze Zapomnij
o Alzheimerze! Prawda o chorobie, która nie jest chorobą(Vergiss
Alzheimer! Die Wahrheit über die Krankheit, die keine ist). Wydało ją
znane wydawnictwo Kiepenheuer & Witsch z Kolonii. Autorka, Cornelia Stolze,
z wykształcenia biolog, współpracowała z takimi czasopismami jak
„Die Zeit”, „Stern” „Süddeutsche Zeitung“, „Spiegel”, „Financial Times
Deutschland“ i „Geo”. Była redaktorką ds. naukowych w „Berliner Zeitung“ i
„Die Woche“ oraz referentką prasową w różnych instytucjach naukowych jak
Max-Delbrück-Zentrum für Molekulare Medizin w Berlinie i Max-Planck-Institut
für Biochemie. Opublikowała kilka książek popularno-naukowych; główne
obszary jej zainteresowania to medycyna, biologia, biotechnologia, genetyka i
psychologia, polityka naukowa.
Książka Zapomnij o Alzheimerze! spotkała się z pewnym
zainteresowaniem niemieckich mediów – m.in. tygodnik „Wirtschaftswoche”
zorganizował debatę pomiędzy autorką a profesorem Konradem Beyreutherem,
koryfeuszem badań nad „chorobą Alzheimera”, wieloletnim dyrektorem – do
czasu przejścia na emeryturę – Centrum Biologii Molekularnej na Uniwersytecie w
Heidelbergu. I, łagodnie mówiąc, profesor Beyreuther nie wypadł w niej
najlepiej.
Stolze przypomina, że pod koniec lat 80. ubiegłego wieku Światowa
Organizacja Zdrowia (WHO) uznała „chorobę Alzheimera” za „jeden z największych
problemów medycznych współczesnego świata”, media rozpisywały się o „epidemii,
która rozszerza się niepowstrzymanie w zachodnich krajach przemysłowych”.
Wspomniany wyżej prof. Konrad Beyreuther ostrzegał, że „Alzheimer” zostanie
„top-killerem” w świecie zachodnim. Niczym czwarty jeździec Apokalipsy „Morbus
Alzheimer” wyłonił się z ciemności, zamierzając – w istnym tour de force
– prześcignąć starych towarzyszy: raka, zawał, arteriosklerozę. Temat
stał się wszechobecny w mediach, zagościł w powieściach, filmach, serialach, w
gazetach straszono globalną epidemią, która przyczyni się do zbiednienia całych
społeczeństw i sparaliżuje systemy opieki zdrowotnej (zapewne ukryta sugestia,
że „ministerstwa chorób”, aby tego paraliżu uniknąć, powinny wydać więcej
pieniędzy na refundowane leki). Pisano o tykającej bombie zegarowej podłożonej
pod starzejące się społeczeństwa zachodnie, w których, co oczywiste rośnie
liczba przypadków demencji. Ten demograficzny trend stanowi społeczny
kontekst kampanii alzheimerowskiej, trafiającej w czuły nerw społeczeństw,
w których ludzie starzy są z jednej strony przedmiotem opieki ze strony
rządów i innych instytucji publicznych, a z drugiej istotnym składnikiem
elektoratów wszystkich partii (mają dużo czasu na chodzenie na wybory).
„Alzheimer” stał się dźwiękiem budzącym przerażenie, skoncentrowały się w
nim jak w – nomen omen – pigułce wszystkie lęki wiążące się ze starzeniem: lęk
przed słabością i bezsilnością, przed utratą kontroli nad swoim umysłem, ciałem
i życiem, przed samotnością, izolacją, przed utratą miłości
oraz tego, co nam zostaje przy końcu życia – własnego „ja” i poczucia
wewnętrznej godności. Te lęki nasilają się pod wpływem paniki, jaką sieją
wielkie organizacje typu Alzheimers’s Disease International, czyli, zdaniem
Cornelii Stolze, najzwyczajniejsi w świecie lobbyści przemysłu
farmaceutycznego, krzyczące ile sił w płucach, że liczba chorych na
demencję (w potocznym i medialnym przekazie utożsamianej z „chorobą
Alzheimera”) z 36 milionów ludzi wzrośnie w 2050 do 115 milionów.
Dlatego wielu starych ludzi z wdzięcznością przyjmie książkę Cornelii
Stolze, której zasadnicza teza brzmi: coś takiego jak „choroba
Alzheimera” czyli „nieodwracalny proces neurozwyrodnieniowy, u podłoża którego
leżą zanik neuronów oraz odkładanie się w mózgu patologicznych złogów
białkowych” powodujące jak się dziś uważa większość przypadków otępienia
(demencji) – według niektórych szacunków nawet 50%, a u chorych powyżej 70 roku
życia ok. 70% – w ogóle nie istnieje. Do dziś nikt nie dostarczył prawdziwego
diagnostycznego dowodu na istnienie „choroby Alzheimera”. Nie można rozpoznać
„Alzheimera” po objawach klinicznych. Nikt nie wie, czym jest choroba
Alzheimera. Po dziesięcioleciach intensywnych badań nie można tej rzekomej
choroby jednoznacznie zdiagnozować. Na temat cech i przyczyn choroby krążą najróżniejsze
teorie. Nie tylko różne szkoły mają odmienne zdanie, ale zdarza się, że badacze
sami sobie, w swoich publikacjach, wywiadach i innych publicznych
wystąpieniach, zaprzeczają. Najczęściej wskazuje się na obecność płytek
proteinowych beta-amyloidowych w mózgu, które ponad 100 lat temu Alois Alzheimer odkrył
u swojej pacjentki Auguste Deter, ale nie jest to
kliniczna diagnoza choroby, lecz proces, który „prowadzi do choroby Alzheimera”.
Nie ma na to jednak żadnego naukowego dowodu, przeciwnie, od dawna wiadomo, że
u około jednej trzeciej normalnie starzejących się ludzi, którzy do śmierci
zachowali w pełni jasną głowę, obdukcja wykazała, że mieli w mózgu tyle płytek
proteinowych beta-amyloidowych, że powinni chorować „na Alzheimera”. I
odwrotnie, wielu ludzi w późnym wieku chorujących na demencję, nie ma
tych płytek. Inni badacze przyczynę widzą w tzw. białkach tau, a
inni, jak to zwykle bywa, kiedy nauki medyczne nie potrafią czegoś
wyjaśnić, chwytają się jak brzytwy wszechwyjaśniających genów.
Autorka przekonuje, że cała koncepcja wczesnego wykrywania, diagnozy i
terapii „Alzheimera” stoi na glinianych nogach. Przyznał to pośrednio podczas
dyskusji zorganizowanej przez „Wirtschaftswoche”, zapędzony przez nią w kozi
róg, prof. Konrad Beyreuther. Oświadczył co
prawda, że wciąż wierzy w istnienie „choroby Alzheimera”, ale
przyznał, że testy mające wcześnie wykrywać chorobę są niewiarygodne, że
szczepionki „na Alzheimera” nie było i nie będzie, zaś dostępne na rynku leki
przeciwko „Alzheimerowi” nie działają, tzn. nie powstrzymują biegu
choroby. Jeszcze 10 lat temu prof. Beyreuther mówił coś dokładnie
przeciwnego, twierdził mianowicie, że testy dają prawie 100 procentową
pewność i obiecywał, że przy pomocy lekarstw nadejście choroby da się
oddalić w czasie! Dzisiaj już tego nie mówi. Jest to poniekąd
przyznanie się do porażki, na co prof. Beyreuther może sobie teraz, kiedy jest
już na emeryturze, pozwolić. Chyba nawet przestraszył się własnej
odwagi, bo szybko uzupełnił swoje wywody zachętą do kupowania leków przeciwko
„Alzheimerowi”, które wprawdzie są nieskuteczne, ale za to poprawiają pacjentom
nastrój i samopoczucie, ułatwiają bliskim i personelowi pielęgniarskiemu
obcowanie z pacjentami i obniżają koszty opieki nad chorymi.
Pochopne diagnozy
Jeśli nie nieodwracalne degeneracyjne zmiany w mózgu, to co
jest przyczyną otępienia starczego (demencji)? Tych przyczyn jest bardzo
wiele, niektóre choć znane od dawna, są coraz bardziej ignorowane,
tak aby „Alzheimer” mógł zagarnąć dla siebie całą „pulę”, i jako monokausalne
wyjaśnienie zdominować badania nad demencją i jej terapię. Stolze zwraca uwagę
najpierw na oczywisty fakt, że nasz mózg starzeje się, a wraz z jego
starzeniem się słabną funkcje i siły naszego umysłu; u
większości ludzi wydajność mózgu maleje z wiekiem. U jednych ludzi proces ten
zaczyna się wcześniej u innych później, ma też inny przebieg, ale fakt że nasz
umysł w wieku lat 80 nie funkcjonuje tak sprawnie jak w wieku lat 30., nie
oznacza jeszcze, że jesteśmy chorzy na demencję, zmarszczek na
twarzy czy siwizny też nie uznaje się (na razie?) za choroby. Gdybyśmy wszyscy
żyli 120 lat, nasze mózgi zestarzałyby się tak bardzo, że każdemu można
by postawić diagnozę: demencja (czyt.”Alzheimer”).
Trzeba też mieć na uwadze to, że demencja nie jest de facto pojedynczą
jednostką chorobową, ale zespołem symptomów takich jak utrata intelektualnych
umiejętności, zapominanie, osłabienie funkcji poznawczych,
zaburzenia koncentracji i uwagi, problemy z mową, zmęczenie, objawy
depresyjne, uczucie zagubienia, dezorientacji i lęku,
niepokój, a czasem nawet agresywność, chwiejność nastroju i
nadmierna drażliwość aż po otępienie umysłowe i urojenia prześladowcze.
Stolze, powołując się na badania przeprowadzone w różnych krajach, twierdzi, że
być może nawet do 3/4 wszystkich diagnoz postawionych przez lekarzy domowych i
brzmiących „demencja” – spowodowana przez „Alzheimera” – jest fałszywe,
tzn. lekarze pośpiesznie i pochopnie stawiają taką diagnozę. Jeśli nie
znajdują niczego (a często nawet nie szukają), co w ich oczach
wyjaśniałoby, dlaczego pacjent jest w tym stanie, to musi to być demencja
(„Alzheimer”). Stolze wysuwa dość radykalną tezę, że ta masowo dziś
diagnozowana choroba jest w dużej mierze po prostu medycznym błędem. Ponieważ
demencja lub demencjopodobne symptomy mogą być wywoływane przez najróżniejsze
choroby lub toksyczne uszkodzenia mózgu, to tutaj należy w pierwszej
kolejności poszukiwać przyczyn obniżenia umysłowej sprawności. Okaże się
wówczas, że zjawiska zebrane pod nazwą „demencja” (wywołana przez „Alzheimera”)
w wielu przypadkach mogą być – o ile jej prawdziwe przyczyny zostaną
rozpoznane – odwracalne.
Zaletą książki Stolze są jej obserwacje dotyczące działania całego systemu
medycyny i służby zdrowia wobec starych ludzi. Diagnozuje się u nich jako
demencję („Alzheimera”) pewne życiowe zachowania i sytuacje, w
efekcie diagnoza jeszcze pogarsza stan starego człowieka. Dobrym
przykładem jest sytuacja, kiedy u takiego człowieka wystąpi poczucie zagubienia
i kłopoty pamięcią. Lekarz diagnozuje u niego „demencję” i wysyła
do szpitala, a ponieważ taka nagła zmiana miejsca,
przeniesienie na nieznany teren, w obcą przestrzeń jest dla ludzi
starszych i chorych dużym obciążeniem psychologicznym, to dezorientacja,
zakłócenia świadomości pogłębią się, co będzie dowodem na to, że diagnoza była
słuszna. Z tą diagnozą pacjent powraca do domu i ciągnie się ona za nim
do końca życia, kolejni lekarze jej nie weryfikują, lecz po prostu
akceptują jako daną.
To co mogło być przejściowym zachwianiem funkcji poznawczych staje się
chorobą, którą trzeba leczyć podając pacjentowi leki „na demencję”.
Prawdopodobieństwo diagnozy „demencja” („Alzheimer”) wzrasta, jeśli starsze
osoby żyją samotnie,
nie dosłyszą, nie rozumieją dobrze lekarza, mają niższe wykształcenie etc. Często zdarza się, że jako „demencję” diagnozuje się – nierzadkie u starszych ludzi – depresje, które charakteryzuje słabość koncentracji, zwolnione myślenie, luki w pamięci. Dezorientacja, nadmierne podniecenie lub apatia klasyfikuje się jako „Alzheimera”, podczas gdy może to być skutek odwodnienia organizmu i za małej ilości elektrolitów. Inne przyczyny demencji to przeoczone mikroudary, nadużywanie alkoholu i narkotyków, niedożywienie, złe i słabe odżywianie, fizyczne i duchowe odrętwienie, samotność, brak kontaktu z ludźmi.
nie dosłyszą, nie rozumieją dobrze lekarza, mają niższe wykształcenie etc. Często zdarza się, że jako „demencję” diagnozuje się – nierzadkie u starszych ludzi – depresje, które charakteryzuje słabość koncentracji, zwolnione myślenie, luki w pamięci. Dezorientacja, nadmierne podniecenie lub apatia klasyfikuje się jako „Alzheimera”, podczas gdy może to być skutek odwodnienia organizmu i za małej ilości elektrolitów. Inne przyczyny demencji to przeoczone mikroudary, nadużywanie alkoholu i narkotyków, niedożywienie, złe i słabe odżywianie, fizyczne i duchowe odrętwienie, samotność, brak kontaktu z ludźmi.
Mówiąc o złym odżywianiu, należałoby chyba dodać, że tłuszcz i
cholesterol mają zasadnicze znaczenie dla zdrowia ludzkiego mózgu. Chociaż mózg
stanowi 2 % masy ludzkiego ciała, zawiera ok. 25% cholesterolu zgromadzonego w
całym organizmie człowieka. Nasuwa się przypuszczenie, że dążenie do obniżenia
poziomu cholesterolu (wspomniany wyżej prof. Beyreuther przez lata bardzo
aktywnie promował zażywanie statyny jako leku przeciw „Alzheimerowi”) – także
może negatywnie wpływać na sprawność umysłu, co potem zdiagnozowane jest
jako „Alzheimer”.
Istnieje wiele innych chorób i schorzeń, które wywołują takie pozornie klasyczne
symptomy „Alzheimera”. Na przykład podwyższone ciśnienie śródczaszkowe ma
z reguły trzy typowe symptomy – zakłócenia w myśleniu i pamiętaniu, niepewny
chód, nietrzymanie moczu, co lekarz może potraktować, jako symptomy
„Alzheimera”, tymczasem kiedy odciągnie się płyn mózgowy, spadnie ciśnienie i
znikną objawy. Spośród innych chorób dających symptomy „Alzheimera” wymienić
można schorzenia wątroby i nerek, niedoczynność tarczycy, obniżony poziom cukru
przy cukrzycy, hipernatremia, hiponatremia, hiperkalcemia, niedoczynność
przysadki, choroba Parkinsona, alkoholizm, syndrom Korsakowa, enecefalopatia
Wernickego, zapalenie opon mózgowych, zapalenie mózgu, neurosyfilis, ropień
mózgu, krwiak podtwardówkowy, zator mózgu, wstrząs mózgu, zapalenie tętnic, układowe
zapalenie naczyń itd. Dlatego lekarze powinni bardzo uważać, aby nie
diagnozować pochopnie demencji („Alzheimera”) w sytuacji, gdy wchodzi w grę
inna choroba.
Codzienna lekomania
Bardzo istotnym kontekstem dla wzrostu przypadków demencji, która wszak dotyczy
funkcjonowania ludzkiego umysłu, jest gwałtowny wzrost spożycia w
populacjach Europy i Ameryki Północnej najrozmaitszych leków i preparatów, z
których wiele wpływa negatywnie na funkcjonowanie umysłu. W Niemczech
1,4 do 1,5 miliona ludzi jest uzależnionych od tabletek, według
niektórych 1.9 miliona. Nastąpiła ogromna medykalizacja życia, liczba lekarstw
ordynowanych w USA od 1998 roku wzrosła o połowę. Antybiotyki, leki przeciw
alergiom, osteoporozie i inkontynencji, preparaty na serce, przeciwko astmie
mogą wywoływać symptomy demencjopodobne; niektóre leki m.in. preparaty
kortyzonowe oddziałują dokładnie na te obszary mózgu, (hipokamp, kora
przedczołowa), które według powszechnej opinii naukowej, dotyka „choroba
Alzheimera”.
Ze środków „psychoaktywnych” wymienić można, wprowadzone do obiegu już w
latach 50. XX wieku, tzw. trójcykliczne antydepresanty, powodujące
umysłowe zaburzenia. Antydeprsanty mogą wywoływać symptomy demencji i typowe
zjawiska jej towarzyszące jak agresywność, myśli samobójcze etc. Przepisywanie,
zażywanie i sprzedaż środków psychofarmakologicznych,
antydepresantów, środków uspokajających i przeciwbólowych,
bezustannie rośnie, co nie pozostaje bez wpływu na funkcjonowanie
umysłów. Obecnie w Niemczech zapisuje się rocznie prawie miliard
dziennych dawek antydepresantów, co daje dwukrotny wzrost w ciągu 10 lat.
Stolze podaje, że istnieje ponad 130 lekarstw mogących wywoływać
demencję lub ostry stan dezorientacji, zamęt umysłowy, halucynacje i inne
zmiany świadomości, co prowadzić może do błędnych diagnoz. Szczególnie
problematyczne są środki uspokajające, bardzo często aplikowane pensjonariuszom
domów starców i domów opieki. Dawno już bowiem zauważono, że niektóre leki
wywołują skutki dokładnie odwrotne od zamierzonych – środki uspokajające
zamiast uspokajać mogą wywoływać stany dezorientacji, niepokoju, napadów lęku,
depresji, środki nasenne – brak snu i podniecenie.
Ludzie starzy stanowią specyficzną grupę pacjentów (i klientów): częściej
chorują, i to na kilka chronicznych chorób, stąd rośnie liczb lekarstw
regularnie przez nich przyjmowanych; zdarza się, że przepisywane są przez
różnych lekarzy. Do tego dochodzą leki kupowane bez recepty. W rezultacie
powstają kombinacje leków, mixy różnych środków, o których często nie wiadomo
jak wzajemnie na siebie oddziałują. U ludzi powyżej 65 roku życia mniejsze
dawki leków działają tak samo jak dawki przeznaczone dla ludzi młodszych, stąd
przy nie zawsze ścisłym przestrzeganiu dawkowania, wzrasta ryzyko wystąpienia
skutków ubocznych.
Skutki uboczne jako choroby
Masa najrozmaitszych leków trafia do ludzi starszych poprzez system
domów starców i domów opieki, od 60 do 70 procent ich mieszkańców zażywa
środki psychofarmakologiczne, najczęściej neuroleptyki. 40%
pacjentów z domów starców przyjmuje leki, uznawane za potencjalnie
niebezpieczne. Niepokój, koszmary, nadmierna ruchliwość, lęki, apatia,
drażliwość, nadmierne podniecenie, stany niepokoju, zakłócenia rytmu snu mogą
być interpretowane jako postępująca demencja, podczas gdy w rzeczywistości
wywołane zostały przez leki. Leki z grupy benzodiazepinów zapisywane jako
środki uspokajające i nasenne mogą skutkować pogorszeniem pamięci
krótkotrwałej, zaburzeniami funkcji kognitywnych (poznawczych), dezorientacją,
przytłumieniem świadomości, nieskoordynowanymi ruchami, trudnościami z wymową
czyli objawami… demencji. Innymi słowy środki, które masowo zapisuje się
nawet przeciwko łagodnym formom nieprawidłowego funkcjonowania umysłu, mogą
powodować demencję.
Skutki uboczne jednego leku traktuje się jako objawy choroby, dlatego
zamiast odstawić lek pierwotny, wprowadza się nowy mający zwalczać ten objaw,
będący w rzeczywistości skutkiem ubocznym; w ten sposób tworzą się
receptowe kaskady (kto wie, czy w przyszłości nazwa zdiagnozowanej choroby nie
będzie brzmieć „skutek uboczny”). To samo odnosi się do specyficznych leków „na
Alzheimera”, aplikowanych ludziom, u których tę „chorobę” zdiagnozowano.
Miliony starszych ludzi przyjmuje leki typu memantyna i inhibitory
cholinesterazy, wywołujące, jako skutki uboczne, dokładnie te symptomy,
które uważa się za charakterystyczne cechy „choroby Alzheimera”. Może być więc
tak, że komuś błędnie zdiagnozuje się demencję, zapisze mu leki i po zażywaniu
leków wystąpią dokładnie te symptomy, które (rzekomo) należą do obrazu choroby!
Jedyny realny skutek przyjmowania leku to „skutki uboczne” czyli „Alzheimer”!
Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że starzy ludzie nie zawsze potrafią podać
ile i jakie lekarstwa biorą, większość nie mówi lekarzom o skutkach ubocznych,
nie wie kiedy dokładnie te skutki wystąpiły. Skąd lekarz ma wiedzieć, czy to
choroba czy skutki zażywania, jeśli pacjent nie jest w stanie opisać
dolegliwości, nie mówiąc już o dokładnym określeniu, kiedy się pojawiły.
Im bardziej się starzejemy, ostrzega Cornelia Stolze, tym łatwiej wpadamy w
diabelski krąg współczesnej medycyny. Następstwem błędnej diagnozy są błędne
terapie ze skutkami ubocznymi, które z kolei pociągają za sobą łańcuch
fałszywych diagnoz i dalszych leków. Kto ma pecha, a nie ma obok siebie
kochającej rodziny, bliskich, przyjaciół lub czujnego lekarza, nie
wyjdzie z tego do końca życia.
Przypadek Waltera Jensa
Znany w Niemczech pisarz, filolog, krytyk literacki, przez kilka
dziesięcioleci ważna postać niemieckiego życia publicznego prof. Walter
Jens (ur. 1923) w wieku 81 lat zapadł na poważną demencję. Jego syn
Tilman opisał historię choroby, w książce Demencja. Pożegnanie z moim
ojcem. Ponieważ Jens znany był szerokiej publiczności ze swoich wystąpień w
mediach i udziału w różnych akcjach społecznych i politycznych,
uczyniono go prominentnym przykładem „choroby Alzheimera”. Jednak
historia jego życia powinna kierować naszą uwagę w zupełnie innym kierunku;
Jens od dzieciństwa cierpiał na astmę leczoną coraz większymi dawkami
kortyzonu. Jako dorosły miewał często depresje, przechodził kryzysy psychiczne,
cierpiał na chorobliwe lęki. Aby te stany przezwyciężyć, zażywał rozmaite
antydepresanty, tabletki uspokajające itp. W wieku 63 lat uzależnił się od
leków, przez kilkanaście brał coraz to nowe środki psychofarmakologiczne,
eksperymentował z różnymi preparatami, zażywał bez konsultacji z lekarzem,
robił koktajle z leków, wyłudzanych bez recepty od aptekarzy w Tybindze, którzy
ufali „panu profesorowi”; w całym domu miał schowki na tabletki, chował je
w szufladach, pomiędzy książkami, w kieszeniach ubrań.
W 2003 okazało się, że Jens, po wojnie postępowy wzorowy antyfaszysta i
moralista skłonny do surowego oceniania ludzi za ich polityczne grzechy z
przeszłości, był w młodości członkiem Narodowosocjalistycznej Partii
Robotniczej Niemiec kierowanej przez Adolfa Hitlera. Ten epizod ze swojej
biografii Jens, pełniący rolę moralnego autorytetu, przemilczał i
najprawdopodobniej wyparł z pamięci, jego ujawnienie stało się to dlań
traumatycznym przeżyciem i – jak się podejrzewa – spowodowało zwiększenie dawek
zażywanych leków. Coraz bardziej tracił orientację, aż w końcu był tak
otępiały, że nie można z nim było nawiązać kontaktu, w końcu trafił go
szpitala. Dziś robi się z Jensa celebrytę „choroby Alzheimera”, zamiast szukać
przyczyn „zaćmienia umysłu” w wieloletnim zatruwaniu mózgu coraz większymi
dawkami najrozmaitszych środków psychofarmakologicznych.
Wielki strach
Panika na tle stałego wzrostu liczby chorych na demencję (w potocznym
i medialnym przekazie utożsamianą z „chorobą Alzheimera”) nie tylko
zaburza racjonalne myślenie u lekarzy, którzy nie szukają innych
przyczyn demencji, z miejsca diagnozując u starszych ludzi „Alzheimera”,
ale każdemu starzejącemu się człowiekowi każe myśleć, że na pewno stanie
się jedną z ofiar „epidemii”. Rozpowszechnia się lęk przed przyszłą
diagnozą i lęk spowodowany szokiem diagnozy. W przerażenie
wprawiają ludzi testy wczesnego wykrywania – jak wiemy zupełnie niewiarygodne i
co najwyżej błędnie wykrywające „Alzheimera”. Zaczynają swoją odyseję
przez szpitale i praktyki ze strachu przed chorobą, której tak naprawdę
nikt nie potrafi zdiagnozować. Stają się ofiarami przed-sądów, błędnych diagnoz
i błędnych terapii.
Strach jest wielkim czynnikiem ryzyka przy sprawności mózgu. Lęk przed
diagnozą lub fałszywa diagnoza mogą więc w pewnej mierze wywoływać symptomy
„Alzheimera”, Ludzie popadają w depresje, dręczą ich samobójcze myśli,
ba, znane są przypadki samobójstw ludzi, u których zdiagnozowano „Alzheimera”,
albo sami ją sobie postawili. Nie chcieli dłużej żyć wyobrażając sobie,
że już niedługo utracą pamięć, że ogarnie ich duchowa ciemność i
stracą kontrolę nad własnym życiem.
Tworzenie choroby
W wywiadach dziennikarze pytają często Cornelię Stolze, czy nie jest rzeczą
obojętną jak nazywa się problem, „Alzheimer”, demencja czy jeszcze inaczej.
Stolze odpowiada nieodmiennie, że absolutnie nie, albowiem poprzez zafiksowanie
na „Alzheimerze” lekarze nie rozpoznają prawdziwych przyczyn skarg pacjentów;
wszystkie symptomy i przyczyny wrzuca się do jednego worka i nakleja nalepkę
„Alzheimer”. I to jest kluczowa sprawa – stworzenie „jednego worka” z
nalepką „Alzheimer”, potrzebna jest „Big Label”, “Big Idea”, gdyż tylko
wówczas można się nią posłużyć na masową skalę, tylko wówczas dopasowana jest
do wielkich systemów zinstytucjonalizowanej medycyny i nauki, do aparatów
politycznych i medialnych, zaspokajając interesy sprzymierzonych z nimi
wielkich firm farmaceutycznych; poprzez wykreowanie wielkiej “Sprawy”, wielkiej
choroby o jednym źródle, jednej przyczynie uruchamiamy dynamikę polityczną i
finansowa, w wyniku której wokół tej “Sprawy” tworzą się coraz to większe
grupy interesów, coraz więcej ludzi, grup, instytucji, ośrodków politycznych,
medialnych i finansowych żyje z tej „Sprawy”. Kiedy wielki worek z napisem
„Alzheimer” rozwiążemy, wszystkie zjawiska, symptomy, diagnozy, przyczyny,
syndromy, etc. rozlecą się na wszystkie strony, wielka „Sprawa” rozpadnie się
na setki małych spraw, nie przynoszących wielkich zysków – ani finansowych, ani
politycznych, ani prestiżowych.
Nie zapominajmy o pieniądzach!
Skoro „Alzheimer” nie istnieje jako choroba, którą można zdefiniować
i zidentyfikować tak jak definiuje się i identyfikuje gruźlicę lub raka,
to czym jest? Jest, według Stolze, wykreowanym konstruktem,
służącym do podsycania lęku, zdobywania środków na badania, przyspieszania
naukowych karier, uznawania zdrowych za chorych i stworzenia wielkich rynków
dla procedur diagnostycznych i leków.
Cornelia Stolze tłumaczy w swojej książce dlaczego do tej pory – choć
stale ogłasza się „przełomy w badaniach nad „Alzheimerem”, reklamuje „nowe
strategie terapeutyczne” i „rewelacyjne leki” – nikt nie potrafił postawić
precyzyjnej diagnozy, dlaczego testy są niewiarygodne a terapie
nieskuteczne, i dowodzi, że naukowcy, lekarze, chorzy i ich krewni,
politycy, administratorzy chorób i działacze organizacji typu
Alzheimers’s Disease International (ADI) gonią za fantomem, którego
nigdy, rzecz prosta, dogonić nie zdołają. Jednak owa pogoń za fantomem
przynosi całkiem nie fantomatyczne, ale raczej fantastyczne korzyści. Tygodnik
„Wirtschaftswoche” podaje za różnymi źródłami, że lekarstwa „na Alzheimera”
sprzedano na świecie w 2000 roku za 0,7, miliarda dolarów, w 2010 już za
8,3 miliarda; prognozuje się, że w 2015 będzie to ponad 19
miliardów dolarów. Oczywiście spotkamy tu samych starych znajomych jak
Pfizer, Merz, Novartis, Eli Lilly, Eisai, które mają to co najbardziej
lubią – wielką chorobę z jedną wielką przyczyną, którą zwalczyć można
bijąc w nią salwami z leków – magicznymi substancjami o tajemniczo
brzmiących nazwach aricept, axura, memantyna, namenda, ebixa,
donepezil, galantamina, riwastygmina itp..
Warto tu zwrócić uwagę na to, że ludzie starzy, są z wielu względów
idealną i coraz liczniejszą grupą klientów; coraz liczniejszą także z tego
powodu, że mają coraz wcześniej, wręcz prewencyjnie, zacząć zażywać leki
„na Alzheimera”, twierdzi się bowiem, że im wcześniej zacznie się je brać
(kupować), tym lepiej (także dla producentów). Idzie więc o
to, aby u jak największej liczby ludzi maksymalnie wydłużyć
okres przyjmowania leków. Najlepiej byłoby, gdyby zaczęli mając ok. 50 lat
i zażywali je aż do śmierci. Dysponują swoimi zasobami wydawanymi na
leki, są na utrzymaniu rodzin, które kupują dla nich leki, a ponadto wielka ich
rzesza włączona jest w system domów starców i ośrodków opieki społecznej itd.,
wchłaniający ogromne ilości leków. Wszystko to widzieć należy oczywiście
w szerszym kontekście funkcjonowania systemu zinstytucjonalizowanej medycyny,
państwowej służby zdrowia, kas chorych, komisji lekarskich, systemu refundacji
leków, czyli funkcjonowania wszystkich kanałów pozarynkowego rozprowadzania
leków produkowanych przez prywatne firmy. Ludzi starsi są idealnymi klientami,
ponieważ są bardziej zależni od innych, bardziej bezbronni wobec świata,
wobec nacisków, perswazji, reklamy.
Z książki Cornelii Stolze wynika, że największe pieniądze zarabia się na
wykreowanej chorobie, której rozwoju nie powstrzymuje się, ponieważ albo ma ona
inne przyczyny, albo wiąże się z nieodwracalnymi procesami zachodzącymi w
ludzkim organizmie. Wówczas nikt nie jest w stanie udowodnić, czy terapia jest
skuteczna, czy też nie. A skoro nie można to – jak stwierdziło pewne
grono niemieckich ekspertów cytowane przez autorkę – nie można
również podjąć uzasadnionej decyzji o odstawieniu leku na podstawie jego
nieskuteczności. W związku z tym zalecenie ekspertów brzmi, aby stale,
nieprzerwanie podawać lek, którego nieskuteczności nie da się w 100% udowodnić.
Genialnie proste!
Cornelia Stolze szczegółowo omawia typy leków i ich producentów,
instytucje nadzoru które je dopuszczają, bez owijania w bawełnę, po
nazwisku, pokazuje jak ścisłe są w Niemczech związki różnych ekspertów,
naukowców i lekarzy biorących udział w wypracowywaniu
medycznych standardów i zaleceń rozpoznawania i leczenia chorób, z
firmami farmaceutycznymi. Są oni udziałowcami boomu na leki przeciwko
„Alzheimerowi”.
W Niemczech w 2000 roku liczba przepisanych dawek dziennych inhibitorów
cholinesteraz wyniosła 6 milionów, dziewięć lat później 47 milionów, czyli
nastąpił wzrost o ponad 780 procent w ciągu mniej niż dziesięciu lat.
Wspomniany wyżej koryfeusz badań nad „Alzheimerem” prof. Konrad Beyreuther brał
pieniądze na badania i honoraria za doradztwo od producentów leków, opracował
testy rozprowadzane za pośrednictwem firmy Abeta, w której miał udziały
(dzisiaj należy do Mercka). Od wielu lat na swoich kongresach badacze
rozpowszechniają slogany reklamowe koncernów farmaceutycznych. Stolze
pisze, że wielu ludzi żyje z wrzawy robionej wokół „Alzheimera”. Wszystko to w
dużej mierze inscenizowany spektakl, którego reżyserzy, scenarzyści i aktorzy
nie poświęcają specjalnej uwagi prawdziwym przyczynom starczej demencji.
Ponieważ brak kryteriów pozwalających stwierdzić, czy terapia się powiodła,
czy nie, pacjenci otrzymują drogie i bezużyteczne lekarstwa, które nie pomagają
im, ale ich producentom, leki, których skuteczności nie można nijak zmierzyć.
Stolze cytuje wypowiedź Petera Sawickiego przewodniczącego kolońskiego
Instytutu na rzecz Jakości i Racjonalnego Gospodarowania w Opiece Zdrowotnej
(Institut für Qualität und Wirtschaftlichkeit im Gesundheitswesen) z 2006
roku temat inhibitorów: „To niedorzeczność, od dziesięciu lat leczymy
pacjentów lekami, które mają poważne skutki uboczne, nie wiedząc naprawdę, czy
się do czegoś nadają.” Taki jest ostateczny wniosek, jaki możemy wyciągnąć po
lekturze książki Cornelii Stolze: fałszywa teoria rodzi fałszywą
diagnozę, fałszywa diagnoza rodzi fałszywą terapię, fałszywa terapia nie
pomaga, lecz szkodzi. Fałszywa teoria nigdy nie jest niewinna, zawsze przynosi
niepotrzebne cierpienia wielu, wielu ludziom.
Tomasz Gabiś
http://nowadebata.pl/2012/01/01/zapomnij-o-alzheimerze/
Bardzo wazny,wnikliwie oprüacowany tekst
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten artykuł teraz utwierdziłam się w słuszności podjętej decyzji odstawienia mamie leków które nie pomagały a wpędzały w depresyjne stany nie do zniesienia przez Nią i otoczenie.Dziś też jest i śmieszno i straszno ale rodzina i przyjaciele to najlepsze lekarstwo na wszystko.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Panią w 100%. I też dziękuję za ten wspaniały artykuł. Ukłon w stronę Autora :)
UsuńNareszcie znalazłam konkrety, dziękuję
OdpowiedzUsuńNice article keep blogging this amazing article
OdpowiedzUsuńPhoto Retouching service
Raster To vector conversion
nft nasıl alınır
OdpowiedzUsuńminecraft premium
yurtdışı kargo
en son çıkan perde modelleri
lisans satın al
özel ambulans
uc satın al
en son çıkan perde modelleri