wtorek, 8 sierpnia 2017

Zapomnij o Alzheimerze - Prawda o chorobie, która nie jest chorobą

Do dziś nikt nie dostarczył prawdziwego diagnostycznego dowodu na istnienie „choroby Alzheimera”. Nie można rozpoznać „Alzheimera” po objawach klinicznych. Nikt nie wie, czym jest choroba Alzheimera. Po dziesięcioleciach intensywnych badań nie można tej rzekomej choroby jednoznacznie zdiagnozować.
Fałszywa teoria rodzi fałszywą diagnozę, fałszywa diagnoza rodzi fałszywą  terapię, fałszywa terapia nie pomaga, lecz szkodzi. Fałszywa teoria nigdy nie jest niewinna, zawsze przynosi niepotrzebne cierpienia wielu, wielu ludziom.

21 pierwszego września, jak co roku,  obchodziliśmy uroczyście Światowy Dzień Choroby Alzheimera, i tak się akurat dobrze złożyło, że w trzy tygodnie później ukazała się w Niemczech książka Cornelii Stolze Zapomnij o Alzheimerze! Prawda o chorobie, która nie jest chorobą(Vergiss Alzheimer! Die Wahrheit über die Krankheit, die keine ist). Wydało ją znane wydawnictwo Kiepenheuer & Witsch z Kolonii. Autorka, Cornelia Stolze, z wykształcenia biolog, współpracowała z takimi czasopismami  jak  „Die Zeit”, „Stern” „Süddeutsche Zeitung“, „Spiegel”, „Financial Times Deutschland“ i „Geo”. Była redaktorką ds. naukowych w „Berliner Zeitung“ i „Die Woche“ oraz referentką prasową w różnych instytucjach naukowych jak Max-Delbrück-Zentrum für Molekulare Medizin w Berlinie i Max-Planck-Institut für Biochemie. Opublikowała kilka  książek popularno-naukowych; główne obszary jej zainteresowania to medycyna, biologia, biotechnologia, genetyka i psychologia, polityka naukowa.
Książka Zapomnij o Alzheimerze! spotkała się z pewnym zainteresowaniem niemieckich mediów – m.in. tygodnik „Wirtschaftswoche” zorganizował debatę pomiędzy autorką a profesorem Konradem Beyreutherem, koryfeuszem  badań nad „chorobą Alzheimera”, wieloletnim dyrektorem – do czasu przejścia na emeryturę – Centrum Biologii Molekularnej na Uniwersytecie w Heidelbergu. I, łagodnie mówiąc, profesor  Beyreuther nie wypadł w niej najlepiej.
Stolze przypomina, że pod koniec lat 80. ubiegłego wieku Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) uznała „chorobę Alzheimera” za „jeden z największych problemów medycznych współczesnego świata”, media rozpisywały się o „epidemii, która rozszerza się niepowstrzymanie w zachodnich krajach przemysłowych”. Wspomniany wyżej prof. Konrad Beyreuther ostrzegał, że „Alzheimer” zostanie „top-killerem” w świecie zachodnim. Niczym czwarty jeździec Apokalipsy „Morbus Alzheimer” wyłonił się z ciemności, zamierzając – w istnym  tour de force – prześcignąć  starych towarzyszy: raka, zawał, arteriosklerozę. Temat stał się wszechobecny w mediach, zagościł w powieściach, filmach, serialach, w gazetach straszono globalną epidemią, która przyczyni się do zbiednienia całych społeczeństw i sparaliżuje systemy opieki zdrowotnej (zapewne ukryta sugestia, że „ministerstwa chorób”, aby tego paraliżu uniknąć, powinny wydać więcej pieniędzy na refundowane leki). Pisano o tykającej bombie zegarowej podłożonej pod starzejące się społeczeństwa zachodnie, w których, co oczywiste rośnie liczba przypadków demencji. Ten demograficzny trend stanowi społeczny kontekst  kampanii alzheimerowskiej, trafiającej w czuły nerw społeczeństw, w których  ludzie starzy są z jednej strony przedmiotem opieki ze strony rządów i innych instytucji publicznych, a z drugiej istotnym składnikiem elektoratów wszystkich partii (mają dużo czasu  na chodzenie na wybory).
„Alzheimer” stał się dźwiękiem budzącym przerażenie, skoncentrowały się w nim jak w – nomen omen – pigułce wszystkie lęki wiążące się ze starzeniem: lęk przed słabością i bezsilnością, przed utratą kontroli nad swoim umysłem, ciałem i życiem,  przed samotnością, izolacją,  przed utratą miłości oraz  tego, co nam zostaje przy końcu życia – własnego „ja” i poczucia wewnętrznej godności. Te lęki nasilają się pod wpływem paniki, jaką sieją wielkie organizacje typu Alzheimers’s Disease International, czyli, zdaniem Cornelii Stolze,  najzwyczajniejsi w świecie  lobbyści przemysłu farmaceutycznego, krzyczące ile sił w płucach,  że liczba chorych na demencję (w potocznym i medialnym przekazie utożsamianej z „chorobą Alzheimera”) z 36 milionów ludzi wzrośnie w 2050 do 115 milionów.
Dlatego wielu starych ludzi z wdzięcznością przyjmie książkę Cornelii Stolze, której zasadnicza teza  brzmi: coś takiego jak „choroba Alzheimera” czyli „nieodwracalny proces neurozwyrodnieniowy, u podłoża którego leżą zanik neuronów oraz odkładanie się w mózgu patologicznych złogów białkowych” powodujące jak się dziś uważa większość przypadków otępienia (demencji) – według niektórych szacunków nawet 50%, a u chorych powyżej 70 roku życia ok. 70% – w ogóle nie istnieje. Do dziś nikt nie dostarczył prawdziwego diagnostycznego dowodu na istnienie „choroby Alzheimera”. Nie można rozpoznać „Alzheimera” po objawach klinicznych. Nikt nie wie, czym jest choroba Alzheimera. Po dziesięcioleciach intensywnych badań nie można tej rzekomej choroby jednoznacznie zdiagnozować. Na temat cech i przyczyn choroby krążą najróżniejsze teorie. Nie tylko różne szkoły mają odmienne zdanie, ale zdarza się, że badacze sami sobie, w swoich publikacjach, wywiadach i innych publicznych wystąpieniach, zaprzeczają. Najczęściej wskazuje się na obecność płytek proteinowych beta-amyloidowych w mózgu, które ponad 100 lat temu Alois Alzheimer odkrył u swojej pacjentki  Auguste Deter,  ale nie jest to kliniczna diagnoza choroby, lecz proces, który  „prowadzi do choroby Alzheimera”. Nie ma na to jednak żadnego naukowego dowodu, przeciwnie, od dawna wiadomo, że u około jednej trzeciej normalnie starzejących się ludzi, którzy do śmierci zachowali w pełni jasną głowę, obdukcja wykazała, że mieli w mózgu tyle płytek proteinowych beta-amyloidowych, że powinni chorować „na Alzheimera”. I odwrotnie, wielu ludzi w późnym wieku chorujących na demencję,  nie ma tych płytek. Inni badacze  przyczynę widzą w tzw. białkach tau, a inni,  jak to zwykle bywa, kiedy nauki medyczne nie potrafią czegoś wyjaśnić,  chwytają się  jak brzytwy wszechwyjaśniających genów.
Autorka przekonuje, że cała koncepcja wczesnego wykrywania, diagnozy i terapii „Alzheimera” stoi na glinianych nogach. Przyznał to pośrednio podczas dyskusji zorganizowanej przez „Wirtschaftswoche”, zapędzony przez nią w kozi róg,   prof. Konrad Beyreuther.  Oświadczył  co prawda, że  wciąż  wierzy w istnienie „choroby Alzheimera”, ale przyznał, że testy mające wcześnie wykrywać chorobę są niewiarygodne, że szczepionki „na Alzheimera” nie było i nie będzie, zaś dostępne na rynku leki przeciwko „Alzheimerowi”  nie działają, tzn.  nie powstrzymują biegu choroby. Jeszcze 10 lat temu prof. Beyreuther mówił coś dokładnie przeciwnego,  twierdził mianowicie, że testy dają prawie 100 procentową pewność i obiecywał, że przy pomocy lekarstw nadejście choroby da się  oddalić w czasie!  Dzisiaj już tego nie mówi.  Jest to poniekąd przyznanie się do porażki, na co prof. Beyreuther może sobie teraz, kiedy jest już na emeryturze, pozwolić.  Chyba  nawet przestraszył się własnej odwagi, bo szybko uzupełnił swoje wywody zachętą do kupowania leków przeciwko „Alzheimerowi”, które wprawdzie są nieskuteczne, ale za to poprawiają pacjentom nastrój i samopoczucie, ułatwiają bliskim i personelowi pielęgniarskiemu  obcowanie z pacjentami i obniżają koszty opieki nad chorymi.
Pochopne diagnozy
Jeśli  nie nieodwracalne degeneracyjne  zmiany w mózgu, to co jest przyczyną otępienia starczego (demencji)? Tych przyczyn jest bardzo wiele,  niektóre choć znane od dawna, są coraz bardziej ignorowane,  tak aby „Alzheimer” mógł zagarnąć dla siebie całą „pulę”, i jako monokausalne wyjaśnienie zdominować badania nad demencją i jej terapię. Stolze zwraca uwagę najpierw na oczywisty fakt, że nasz mózg starzeje się,  a wraz z jego starzeniem się  słabną  funkcje i siły naszego umysłu;  u większości ludzi wydajność mózgu maleje z wiekiem. U jednych ludzi proces ten zaczyna się wcześniej u innych później, ma też inny przebieg, ale fakt że nasz umysł w wieku lat 80 nie funkcjonuje tak sprawnie jak w wieku lat 30., nie oznacza jeszcze,  że jesteśmy chorzy na demencję,  zmarszczek na twarzy czy siwizny też nie uznaje się (na razie?) za choroby. Gdybyśmy wszyscy żyli 120 lat,  nasze mózgi zestarzałyby się tak bardzo, że każdemu można by postawić diagnozę: demencja (czyt.”Alzheimer”).
Trzeba też mieć na uwadze to, że demencja nie jest de facto pojedynczą jednostką chorobową, ale zespołem symptomów takich jak utrata intelektualnych umiejętności,  zapominanie, osłabienie funkcji poznawczych,  zaburzenia koncentracji i uwagi, problemy z mową,  zmęczenie,  objawy depresyjne,  uczucie zagubienia, dezorientacji i lęku,  niepokój,  a czasem nawet agresywność,  chwiejność nastroju i nadmierna drażliwość aż po otępienie umysłowe i  urojenia prześladowcze. Stolze, powołując się na badania przeprowadzone w różnych krajach, twierdzi, że być może nawet do 3/4 wszystkich diagnoz postawionych przez lekarzy domowych i brzmiących „demencja” – spowodowana przez „Alzheimera” – jest  fałszywe, tzn. lekarze pośpiesznie i pochopnie stawiają taką diagnozę.  Jeśli nie znajdują niczego (a często nawet nie szukają), co w ich  oczach wyjaśniałoby,  dlaczego pacjent jest w tym stanie, to musi to być demencja („Alzheimer”). Stolze wysuwa dość radykalną tezę, że ta masowo dziś diagnozowana choroba jest w dużej mierze po prostu medycznym błędem. Ponieważ demencja lub demencjopodobne symptomy mogą być wywoływane przez najróżniejsze choroby lub toksyczne uszkodzenia mózgu, to  tutaj należy w pierwszej kolejności  poszukiwać przyczyn obniżenia umysłowej sprawności. Okaże się wówczas, że zjawiska zebrane pod nazwą „demencja” (wywołana przez „Alzheimera”) w wielu przypadkach  mogą być – o ile jej prawdziwe przyczyny zostaną rozpoznane  – odwracalne.
Zaletą książki Stolze są jej obserwacje dotyczące działania całego systemu medycyny i służby zdrowia wobec starych ludzi. Diagnozuje się u nich jako demencję („Alzheimera”)  pewne życiowe zachowania i sytuacje, w efekcie  diagnoza jeszcze pogarsza stan starego człowieka.  Dobrym przykładem jest sytuacja, kiedy u takiego człowieka wystąpi poczucie zagubienia i kłopoty pamięcią.  Lekarz diagnozuje u niego „demencję” i wysyła  do szpitala, a ponieważ  taka  nagła zmiana miejsca, przeniesienie  na nieznany teren, w obcą przestrzeń jest  dla ludzi starszych i chorych  dużym obciążeniem psychologicznym, to dezorientacja, zakłócenia świadomości pogłębią się, co będzie dowodem na to, że diagnoza była słuszna. Z tą diagnozą pacjent powraca  do domu i ciągnie się ona za nim do końca życia, kolejni lekarze jej nie weryfikują, lecz po prostu akceptują  jako daną.
To co mogło być przejściowym zachwianiem funkcji poznawczych staje się chorobą, którą trzeba leczyć podając pacjentowi leki „na demencję”.  Prawdopodobieństwo diagnozy „demencja” („Alzheimer”) wzrasta, jeśli starsze osoby żyją samotnie,
nie dosłyszą, nie rozumieją dobrze lekarza, mają niższe wykształcenie etc. Często zdarza się,  że jako „demencję” diagnozuje się – nierzadkie u starszych ludzi – depresje, które charakteryzuje słabość koncentracji, zwolnione myślenie, luki w pamięci. Dezorientacja, nadmierne podniecenie lub apatia klasyfikuje się  jako „Alzheimera”, podczas gdy może to być skutek odwodnienia organizmu i za małej ilości elektrolitów. Inne przyczyny demencji to przeoczone mikroudary, nadużywanie alkoholu i narkotyków, niedożywienie, złe i słabe odżywianie, fizyczne i duchowe odrętwienie, samotność, brak kontaktu z ludźmi.
Mówiąc o złym odżywianiu, należałoby chyba dodać, że  tłuszcz i cholesterol mają zasadnicze znaczenie dla zdrowia ludzkiego mózgu. Chociaż mózg stanowi 2 % masy ludzkiego ciała, zawiera ok. 25% cholesterolu zgromadzonego w całym organizmie człowieka. Nasuwa się przypuszczenie, że dążenie do obniżenia poziomu cholesterolu  (wspomniany wyżej prof. Beyreuther przez lata bardzo aktywnie promował zażywanie statyny jako leku przeciw „Alzheimerowi”) – także może negatywnie wpływać na sprawność umysłu, co potem zdiagnozowane jest  jako „Alzheimer”.
Istnieje wiele innych chorób i schorzeń, które wywołują takie pozornie klasyczne symptomy „Alzheimera”. Na przykład  podwyższone ciśnienie śródczaszkowe ma z reguły trzy typowe symptomy – zakłócenia w myśleniu i pamiętaniu, niepewny chód, nietrzymanie moczu, co lekarz może potraktować, jako symptomy „Alzheimera”, tymczasem kiedy odciągnie się płyn mózgowy, spadnie ciśnienie i znikną objawy. Spośród innych chorób dających symptomy „Alzheimera” wymienić można schorzenia wątroby i nerek, niedoczynność tarczycy, obniżony poziom cukru przy cukrzycy, hipernatremia, hiponatremia, hiperkalcemia, niedoczynność przysadki, choroba Parkinsona, alkoholizm, syndrom Korsakowa, enecefalopatia Wernickego, zapalenie opon mózgowych, zapalenie mózgu, neurosyfilis, ropień mózgu, krwiak podtwardówkowy, zator mózgu, wstrząs mózgu, zapalenie tętnic, układowe zapalenie naczyń itd. Dlatego  lekarze powinni bardzo uważać, aby nie diagnozować pochopnie demencji („Alzheimera”) w sytuacji, gdy wchodzi w grę inna choroba.
Codzienna lekomania
Bardzo istotnym kontekstem dla wzrostu przypadków demencji, która wszak dotyczy funkcjonowania ludzkiego umysłu, jest  gwałtowny wzrost spożycia w populacjach Europy i Ameryki Północnej najrozmaitszych leków i preparatów, z których wiele wpływa negatywnie na funkcjonowanie umysłu.  W Niemczech 1,4  do  1,5 miliona ludzi jest uzależnionych od tabletek, według niektórych 1.9 miliona. Nastąpiła ogromna medykalizacja życia, liczba lekarstw ordynowanych w USA od 1998 roku wzrosła o połowę. Antybiotyki, leki przeciw alergiom, osteoporozie i inkontynencji, preparaty na serce, przeciwko astmie mogą wywoływać symptomy demencjopodobne;  niektóre leki m.in. preparaty kortyzonowe oddziałują dokładnie na te obszary mózgu, (hipokamp, kora przedczołowa), które  według powszechnej opinii naukowej, dotyka „choroba Alzheimera”.
Ze środków „psychoaktywnych” wymienić można, wprowadzone do obiegu już w latach 50. XX wieku, tzw. trójcykliczne antydepresanty, powodujące  umysłowe zaburzenia. Antydeprsanty mogą wywoływać symptomy demencji i typowe zjawiska jej towarzyszące jak agresywność, myśli samobójcze etc. Przepisywanie, zażywanie i sprzedaż  środków psychofarmakologicznych, antydepresantów,  środków uspokajających i przeciwbólowych,  bezustannie rośnie, co nie pozostaje bez wpływu na  funkcjonowanie umysłów. Obecnie  w Niemczech zapisuje się rocznie prawie miliard dziennych dawek antydepresantów, co daje dwukrotny wzrost w ciągu 10 lat.
Stolze podaje, że istnieje ponad 130 lekarstw  mogących wywoływać demencję lub ostry stan dezorientacji, zamęt umysłowy, halucynacje i inne zmiany  świadomości, co prowadzić może do błędnych diagnoz. Szczególnie problematyczne są środki uspokajające, bardzo często aplikowane pensjonariuszom domów starców i domów opieki. Dawno już bowiem zauważono, że niektóre leki wywołują skutki dokładnie odwrotne od zamierzonych – środki uspokajające zamiast uspokajać mogą wywoływać stany dezorientacji, niepokoju, napadów lęku, depresji, środki nasenne – brak snu i podniecenie.
Ludzie starzy stanowią specyficzną grupę pacjentów (i klientów): częściej chorują, i to na kilka chronicznych chorób, stąd rośnie liczb lekarstw regularnie przez nich przyjmowanych;  zdarza się, że przepisywane są przez różnych lekarzy. Do tego dochodzą leki kupowane bez recepty. W rezultacie powstają kombinacje leków, mixy różnych środków, o których często nie wiadomo jak wzajemnie na siebie oddziałują. U ludzi powyżej 65 roku życia mniejsze dawki leków działają tak samo jak dawki przeznaczone dla ludzi młodszych, stąd przy nie zawsze ścisłym przestrzeganiu dawkowania, wzrasta ryzyko wystąpienia skutków ubocznych.
Skutki uboczne jako choroby
Masa najrozmaitszych leków trafia do ludzi starszych poprzez system  domów starców i domów opieki,  od 60 do 70 procent ich mieszkańców zażywa środki psychofarmakologiczne, najczęściej  neuroleptyki.  40% pacjentów z domów starców przyjmuje  leki,  uznawane za potencjalnie niebezpieczne. Niepokój, koszmary, nadmierna ruchliwość, lęki, apatia, drażliwość, nadmierne podniecenie, stany niepokoju, zakłócenia rytmu snu mogą być interpretowane jako postępująca demencja, podczas gdy w rzeczywistości wywołane zostały przez leki. Leki z grupy benzodiazepinów zapisywane jako środki uspokajające i nasenne mogą skutkować pogorszeniem pamięci krótkotrwałej, zaburzeniami funkcji kognitywnych (poznawczych), dezorientacją, przytłumieniem świadomości, nieskoordynowanymi ruchami, trudnościami z wymową czyli objawami… demencji. Innymi słowy środki, które masowo  zapisuje się nawet przeciwko łagodnym formom nieprawidłowego funkcjonowania umysłu, mogą powodować demencję.
Skutki uboczne jednego leku traktuje się jako objawy choroby, dlatego zamiast odstawić lek pierwotny, wprowadza się nowy mający zwalczać ten objaw, będący w rzeczywistości  skutkiem ubocznym; w ten sposób tworzą się receptowe kaskady (kto wie, czy w przyszłości nazwa zdiagnozowanej choroby nie będzie brzmieć „skutek uboczny”). To samo odnosi się do specyficznych leków „na Alzheimera”, aplikowanych ludziom, u których tę „chorobę” zdiagnozowano. Miliony starszych ludzi przyjmuje leki typu memantyna  i inhibitory  cholinesterazy, wywołujące,  jako skutki uboczne, dokładnie te symptomy, które uważa się za charakterystyczne cechy „choroby Alzheimera”. Może być więc tak, że komuś błędnie zdiagnozuje się demencję, zapisze mu leki i po zażywaniu leków wystąpią dokładnie te symptomy, które (rzekomo) należą do obrazu choroby! Jedyny realny skutek przyjmowania leku to „skutki uboczne” czyli „Alzheimer”! Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że starzy ludzie nie zawsze potrafią podać ile i jakie lekarstwa biorą, większość nie mówi lekarzom o skutkach ubocznych, nie wie kiedy dokładnie te skutki wystąpiły. Skąd lekarz ma wiedzieć, czy to choroba czy skutki zażywania, jeśli pacjent nie jest w stanie opisać dolegliwości, nie mówiąc już o dokładnym określeniu, kiedy się pojawiły.
Im bardziej się starzejemy, ostrzega Cornelia Stolze, tym łatwiej wpadamy w diabelski krąg współczesnej medycyny. Następstwem błędnej diagnozy są błędne terapie ze skutkami ubocznymi, które z kolei pociągają za sobą łańcuch  fałszywych diagnoz i dalszych leków. Kto ma pecha,  a nie ma obok siebie kochającej rodziny, bliskich, przyjaciół  lub czujnego lekarza, nie wyjdzie z tego do końca życia.
Przypadek Waltera Jensa
Znany w Niemczech pisarz, filolog, krytyk literacki, przez kilka dziesięcioleci ważna postać niemieckiego życia publicznego prof. Walter Jens (ur. 1923) w wieku 81 lat zapadł na poważną demencję. Jego syn Tilman opisał historię choroby, w książce Demencja. Pożegnanie z moim ojcem. Ponieważ Jens znany był szerokiej publiczności ze swoich wystąpień w mediach i udziału w różnych akcjach społecznych i politycznych,   uczyniono go  prominentnym przykładem „choroby Alzheimera”. Jednak historia jego życia powinna kierować naszą uwagę w zupełnie innym kierunku; Jens od dzieciństwa cierpiał na astmę leczoną coraz większymi dawkami kortyzonu. Jako dorosły miewał często depresje, przechodził kryzysy psychiczne, cierpiał na chorobliwe lęki. Aby te stany przezwyciężyć, zażywał  rozmaite antydepresanty, tabletki uspokajające itp. W wieku 63 lat uzależnił się od leków, przez kilkanaście brał  coraz to nowe środki psychofarmakologiczne, eksperymentował z różnymi preparatami, zażywał bez konsultacji z lekarzem, robił koktajle z leków, wyłudzanych bez recepty od aptekarzy w Tybindze, którzy ufali „panu profesorowi”;  w całym domu miał schowki na tabletki, chował je w szufladach, pomiędzy książkami, w kieszeniach ubrań.
W 2003 okazało się, że Jens, po wojnie postępowy wzorowy antyfaszysta i moralista skłonny do surowego oceniania ludzi za ich polityczne grzechy z przeszłości, był w młodości członkiem Narodowosocjalistycznej Partii Robotniczej Niemiec kierowanej przez Adolfa Hitlera. Ten epizod ze swojej biografii Jens, pełniący rolę moralnego autorytetu, przemilczał i najprawdopodobniej wyparł z pamięci, jego ujawnienie stało się to dlań traumatycznym przeżyciem i – jak się podejrzewa – spowodowało zwiększenie dawek zażywanych leków. Coraz bardziej tracił orientację, aż w końcu był tak otępiały,  że nie można z nim było nawiązać kontaktu, w końcu trafił go szpitala. Dziś robi się z Jensa celebrytę „choroby Alzheimera”, zamiast szukać przyczyn „zaćmienia umysłu” w wieloletnim zatruwaniu mózgu coraz większymi dawkami najrozmaitszych środków psychofarmakologicznych.
Wielki strach
Panika na tle stałego wzrostu  liczby chorych na demencję (w potocznym i medialnym przekazie utożsamianą z „chorobą Alzheimera”) nie tylko  zaburza racjonalne myślenie u lekarzy, którzy  nie szukają  innych przyczyn demencji, z miejsca diagnozując u starszych ludzi „Alzheimera”, ale  każdemu starzejącemu się człowiekowi każe myśleć, że na pewno stanie się jedną z ofiar „epidemii”. Rozpowszechnia się lęk przed przyszłą diagnozą   i lęk spowodowany szokiem diagnozy. W przerażenie wprawiają ludzi testy wczesnego wykrywania – jak wiemy zupełnie niewiarygodne i co najwyżej błędnie wykrywające „Alzheimera”. Zaczynają swoją odyseję  przez szpitale i praktyki ze strachu przed chorobą, której  tak naprawdę nikt nie potrafi zdiagnozować. Stają się ofiarami przed-sądów, błędnych diagnoz i błędnych terapii.
Strach jest wielkim czynnikiem ryzyka przy sprawności mózgu. Lęk przed diagnozą lub fałszywa diagnoza mogą więc w pewnej mierze wywoływać symptomy „Alzheimera”, Ludzie popadają w depresje,  dręczą ich samobójcze myśli, ba, znane są przypadki samobójstw ludzi, u których zdiagnozowano „Alzheimera”, albo sami ją sobie postawili. Nie  chcieli dłużej żyć wyobrażając sobie, że już niedługo utracą  pamięć, że ogarnie ich duchowa ciemność  i stracą kontrolę nad własnym życiem.
Tworzenie choroby
W wywiadach dziennikarze pytają często Cornelię Stolze, czy nie jest rzeczą obojętną jak nazywa się problem, „Alzheimer”, demencja czy jeszcze inaczej. Stolze odpowiada nieodmiennie, że absolutnie nie, albowiem poprzez zafiksowanie na „Alzheimerze” lekarze nie rozpoznają prawdziwych przyczyn skarg pacjentów; wszystkie symptomy i przyczyny wrzuca się do jednego worka i nakleja nalepkę „Alzheimer”. I to jest kluczowa sprawa  – stworzenie „jednego worka” z nalepką „Alzheimer”, potrzebna jest  „Big Label”, “Big Idea”, gdyż tylko wówczas można się nią posłużyć na masową skalę, tylko wówczas dopasowana jest do wielkich systemów zinstytucjonalizowanej medycyny i nauki, do aparatów politycznych i medialnych, zaspokajając interesy sprzymierzonych z nimi wielkich firm farmaceutycznych; poprzez wykreowanie wielkiej “Sprawy”, wielkiej choroby o jednym źródle, jednej przyczynie uruchamiamy dynamikę polityczną i finansowa, w wyniku  której wokół tej “Sprawy” tworzą się coraz to większe grupy interesów, coraz więcej ludzi, grup, instytucji, ośrodków politycznych, medialnych i finansowych żyje z tej „Sprawy”. Kiedy wielki worek z napisem „Alzheimer” rozwiążemy, wszystkie zjawiska, symptomy, diagnozy, przyczyny, syndromy, etc. rozlecą się na wszystkie strony, wielka „Sprawa” rozpadnie się na setki małych spraw, nie przynoszących wielkich zysków – ani finansowych, ani politycznych, ani prestiżowych.
Nie zapominajmy o pieniądzach!
Skoro „Alzheimer” nie istnieje jako choroba, którą  można zdefiniować i zidentyfikować tak jak definiuje się i identyfikuje  gruźlicę lub raka, to czym  jest?  Jest, według Stolze, wykreowanym konstruktem, służącym do podsycania lęku, zdobywania środków na badania, przyspieszania naukowych karier, uznawania zdrowych za chorych i stworzenia wielkich rynków dla procedur diagnostycznych i leków.
Cornelia Stolze tłumaczy w swojej książce dlaczego do tej pory – choć stale ogłasza się „przełomy w badaniach nad „Alzheimerem”, reklamuje „nowe strategie terapeutyczne” i „rewelacyjne leki” – nikt nie potrafił postawić precyzyjnej diagnozy, dlaczego  testy są niewiarygodne a  terapie nieskuteczne, i dowodzi, że  naukowcy, lekarze, chorzy i ich krewni, politycy, administratorzy chorób  i działacze organizacji typu Alzheimers’s Disease International (ADI)  gonią za fantomem, którego  nigdy, rzecz prosta, dogonić nie zdołają. Jednak owa pogoń za fantomem przynosi całkiem nie fantomatyczne, ale raczej fantastyczne korzyści. Tygodnik „Wirtschaftswoche” podaje za różnymi źródłami, że  lekarstwa „na Alzheimera” sprzedano na świecie w 2000 roku za 0,7, miliarda dolarów, w  2010 już za 8,3 miliarda; prognozuje się, że  w 2015  będzie to ponad 19 miliardów dolarów. Oczywiście spotkamy tu samych starych znajomych jak  Pfizer, Merz, Novartis, Eli Lilly, Eisai,  które mają to co najbardziej lubią –  wielką chorobę z jedną wielką przyczyną, którą zwalczyć można bijąc w nią salwami z leków – magicznymi substancjami o  tajemniczo brzmiących nazwach aricept, axura,  memantyna,  namenda,  ebixa, donepezil, galantamina, riwastygmina itp..
Warto tu zwrócić uwagę na to, że  ludzie starzy, są z wielu względów idealną i coraz liczniejszą grupą klientów; coraz liczniejszą także z tego powodu, że mają coraz wcześniej, wręcz prewencyjnie,  zacząć zażywać leki „na Alzheimera”, twierdzi się bowiem, że im wcześniej zacznie się je brać (kupować), tym lepiej  (także dla  producentów).  Idzie więc o to, aby u jak największej liczby  ludzi  maksymalnie  wydłużyć okres przyjmowania leków. Najlepiej byłoby, gdyby zaczęli mając ok. 50 lat i  zażywali je aż do śmierci. Dysponują swoimi zasobami wydawanymi na leki, są na utrzymaniu rodzin, które kupują dla nich leki, a ponadto wielka ich rzesza włączona jest w system domów starców i ośrodków opieki społecznej itd., wchłaniający  ogromne ilości leków. Wszystko to widzieć należy oczywiście w szerszym kontekście funkcjonowania systemu zinstytucjonalizowanej medycyny, państwowej służby zdrowia, kas chorych, komisji lekarskich, systemu refundacji leków, czyli funkcjonowania wszystkich kanałów pozarynkowego rozprowadzania leków produkowanych przez prywatne firmy. Ludzi starsi są idealnymi klientami, ponieważ są bardziej zależni od innych, bardziej  bezbronni wobec świata, wobec nacisków, perswazji, reklamy.
Z książki Cornelii Stolze wynika, że największe pieniądze zarabia się na wykreowanej chorobie, której rozwoju nie powstrzymuje się, ponieważ albo ma ona inne przyczyny, albo wiąże się z nieodwracalnymi procesami zachodzącymi w ludzkim organizmie. Wówczas nikt nie jest w stanie udowodnić, czy terapia jest skuteczna, czy też nie. A skoro nie można to  – jak stwierdziło pewne grono niemieckich ekspertów cytowane przez autorkę  –  nie można również podjąć uzasadnionej decyzji o odstawieniu leku na podstawie  jego nieskuteczności. W związku z tym zalecenie ekspertów brzmi, aby stale, nieprzerwanie podawać lek, którego nieskuteczności nie da się w 100% udowodnić. Genialnie proste!
Cornelia Stolze  szczegółowo omawia typy leków i ich producentów, instytucje nadzoru które je dopuszczają,  bez owijania w bawełnę, po nazwisku, pokazuje jak ścisłe są w Niemczech związki różnych ekspertów,  naukowców  i lekarzy  biorących  udział w wypracowywaniu medycznych standardów i zaleceń rozpoznawania i leczenia chorób,  z firmami farmaceutycznymi.  Są oni udziałowcami boomu na leki przeciwko „Alzheimerowi”.
W Niemczech w 2000 roku liczba przepisanych dawek dziennych inhibitorów cholinesteraz wyniosła 6 milionów, dziewięć lat później 47 milionów, czyli nastąpił wzrost o ponad 780 procent w ciągu mniej niż dziesięciu lat. Wspomniany wyżej koryfeusz badań nad „Alzheimerem” prof. Konrad Beyreuther brał pieniądze na badania i honoraria za doradztwo od producentów leków, opracował testy rozprowadzane za pośrednictwem firmy Abeta, w której miał udziały (dzisiaj należy do Mercka). Od wielu lat na swoich kongresach badacze rozpowszechniają slogany reklamowe koncernów farmaceutycznych.  Stolze pisze, że wielu ludzi żyje z wrzawy robionej wokół „Alzheimera”. Wszystko to w dużej mierze inscenizowany spektakl, którego reżyserzy, scenarzyści i aktorzy nie poświęcają specjalnej uwagi prawdziwym przyczynom starczej demencji.
Ponieważ brak kryteriów pozwalających stwierdzić, czy terapia się powiodła, czy nie, pacjenci otrzymują drogie i bezużyteczne lekarstwa, które nie pomagają im, ale ich producentom, leki, których skuteczności nie można nijak zmierzyć. Stolze cytuje wypowiedź Petera Sawickiego przewodniczącego kolońskiego Instytutu na rzecz Jakości i Racjonalnego Gospodarowania w Opiece Zdrowotnej (Institut für Qualität und Wirtschaftlichkeit im Gesundheitswesen)  z 2006 roku temat inhibitorów:  „To niedorzeczność, od dziesięciu lat leczymy pacjentów lekami, które mają poważne skutki uboczne, nie wiedząc naprawdę, czy się do czegoś nadają.” Taki jest ostateczny wniosek, jaki możemy wyciągnąć po lekturze książki Cornelii Stolze:  fałszywa teoria rodzi fałszywą diagnozę, fałszywa diagnoza rodzi fałszywą  terapię, fałszywa terapia nie pomaga, lecz szkodzi. Fałszywa teoria nigdy nie jest niewinna, zawsze przynosi niepotrzebne cierpienia wielu, wielu ludziom.
Tomasz Gabiś


http://nowadebata.pl/2012/01/01/zapomnij-o-alzheimerze/

6 komentarzy:

  1. Bardzo wazny,wnikliwie oprüacowany tekst

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za ten artykuł teraz utwierdziłam się w słuszności podjętej decyzji odstawienia mamie leków które nie pomagały a wpędzały w depresyjne stany nie do zniesienia przez Nią i otoczenie.Dziś też jest i śmieszno i straszno ale rodzina i przyjaciele to najlepsze lekarstwo na wszystko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Panią w 100%. I też dziękuję za ten wspaniały artykuł. Ukłon w stronę Autora :)

      Usuń
  3. Nareszcie znalazłam konkrety, dziękuję

    OdpowiedzUsuń