piątek, 21 kwietnia 2017

Przegląd propagandy antysuplementowej

W poczytnych pismach często można znaleźć powtarzające się tezy krytyczne zażywaniu suplementów diety. Chciałbym bliżej omówić te tezy, poddać krytyce i wyjaśnić skąd się wzięły.

Teza 1: Suplementy nie są tak szczegółowo badane jak leki, dlatego stosowanie ich jest obarczone większym ryzykiem jak stosowanie leków – przynajmniej o ile te ostatnie są stosowane pod nadzorem lekarza.
Jest to nieprawda. Zażywanie suplementów jest bez porównania bardziej bezpieczne! Współczesne leki, ze względów biznesowo-patentowych są ksenobiotykami, czyli substancjami obcymi. Są to substancje, które nie tylko, że są produkowane syntetycznie (to jest akurat najmniejszy problem), ale takie, z którymi natura w toku swojej ewolucji nie miała okazji się „zapoznać” i rozwinąć dla nich bezpiecznych szlaków metabolicznych.
Również ludzkość w toku swojej historii nie miała okazji ich przetestować i w rezultacie na początku nic o nich nie wiadomo. Jako substancje wybitnie niebezpieczne MUSZĄ być szczegółowo zbadane przed wprowadzeniem do stosowania i to według bardzo drogiej i drobiazgowej metodologii. Wykonanie wszystkich potrzebnych badań nie powoduje, że ksenobiotyk automatycznie staje się bezpieczny. Powoduje jedynie to, że jego skutki uboczne są znane i że wiadomo jak tym ryzykiem, związanym z jego stosowaniem, sensownie zarządzać. Tutaj oczywiście pojawia się odpowiedzialna rola dla lekarza, Składniki suplementów, choć często produkowane syntetycznie są substancjami o znanych właściwościach, a to dzięki wcześniejszym badaniom poznawczym (niekomercyjnym). Są to też substancje, z którymi ludzki organizm jest obyty.
Zależność jest następująca: ·Suplementy diety są bezpieczne (wynika to z braku stosowania ksenobiotyków), dlatego nie WYMAGAJĄ tak szczegółowych badań jak leki. A leki, czyli ksenobiotyki ze względu na bardzo duże ryzyko stosowania muszą być szczegółowo badane. Tymczasem firmy farmaceutyczne obawiające się konkurencji ze strony suplementów, odwracają kota ogonem i twierdzą, że ich leki są bezpieczniejsze od suplementów, bo są.. dokładniej badane. Szerzenie takiej dezinformacji jest o tyle skuteczne, że większość ludzi nie rozróżnia pojęcia – składnik syntetyczny a ksenobiotyk. Wielu ludzi mówi sobie: – Nie będę faszerował się chemią, poprzestanę na zażywaniu specyfików zalecanych przez lekarza, nie będę dokładał do tego żadnych suplementów. Sami lekarze z kolei, będąc pod wrażeniem drobiazgowej metodologii związanej z ksenobiotykami, a także chcąc podkreślić swoją rolę w systemie, często stają się orędownikami tej farmaceutycznej dezinformacji.
Bezpieczeństwo stosowania danego specyfiku w praktyce, w dużej populacji, najlepiej weryfikuje ilość zgonów spowodowanych jego przyjmowaniem. I tak: W Polsce notuje się rocznie około 2000 zgonów po zażyciu, uważanych za stosunkowo bezpieczne (jak na leki) niesteroidowych środków przeciwzapalnych, przeciwbólowych. Zgonów po zażyciu suplementów diety w Polsce nie zanotowano. Ogólnie na świecie szacuje się, że skutki uboczne leków to 4. przyczyna zgonów zaś skutki uboczne leków przyjmowanych zgodnie z zaleceniami lekarza to 7. przyczyna zgonów. Suplementy są oczywiście poza skalą. Na całym świecie notuje się zaledwie kilka przypadków zgonów, co do których podejrzewa się, że mogły wywołać je suplementy.
Teza 2: Suplementy powinny być stosowane jedynie w uzasadnionych przypadkach, czyli przy stwierdzonych niedoborach.
Na początek, pewne niejasności budzi stwierdzenie „uzasadniony przypadek”. Zwykle jednak rozumie się go przez stwierdzoną dla konkretnego człowieka przez lekarza potrzebę zażywania danego specyfiku. I w tym momencie głoszona teza jest w sprzeczności z praktyką, ba z ustawowym obowiązkiem(!), masowej suplementacji syntetycznym związkiem jodu. Dodawanie jodu do soli kuchennej, praktykowane już w okresie międzywojennym, jest ukrytą suplementacją tego mikroelementu. Suplementacji tej bynajmniej nie podlegają tylko osobnicy o stwierdzonych niedoborach, lecz wszyscy „z góry”. Jak ktoś mieszka nad morzem albo je dużo ryb morskich to może mieć już nadmiar jodu z diety czy powietrza (przynajmniej według oficjalnych limitów RDA). Nikt się tym jednak nie przejmuje a krytycy suplementacji nie tłumaczą skąd bierze się ten wyjątek i dlatego miałby dotyczyć tylko jodu. Suplementację jodu uzasadnia jedynie jego niedobór w glebie na sporej części terytorium Polski. Czy w glebie brakuje tylko jodu? Oczywiście, że nie tylko, ale historia z jodem jest na tyle stara, że jego suplementację zdążono już masowo przetestować w innej rzeczywistości i wszyscy zainteresowani mogli naocznie się przekonać o spektakularnych skutkach takiego rozwiązania. W międzyczasie niestety zmienił się model biznesowy ochrony zdrowia, o czym świadczy między innymi zmiana definicji profilaktyki zdrowotnej. Według WHO (światowa Organizacja Zdrowia) profilaktyka zdrowotna to już nie zapobieganie chorobom tylko ich wczesne wykrywanie!
Uogólniając przypadek suplementacji jodem: stosowanie suplementacji jest zasadne już na podstawie PRAWDOPODOBNEGO wystąpienia niedoboru danego składnika. Wynika to z ich stosunkowo dużego bezpieczeństwa. W szczególności w przypadku witamin istnieje skrajnie duża asymetria szkodliwości niedoboru/nadmiaru. Niedobór jest sprawą krytyczną dla funkcjonowania organizmu – gdyby tak nie było dana substancja nie zostałaby nazwana witaminą, – podczas gdy nadmiar zwykle bezproblemowy a tylko czasami – zaledwie problematyczny.
Upieranie się przy konieczności stwierdzenia FAKTYCZNEGO NIEDOBORU, jako warunku rozpoczęcia suplementacji wynika z prób narzucenia metodologii lekowej przystosowanej do stosowania ksenobiotyków, wszystkim innym kategoriom związanym ze zdrowiem. Jak łatwo się domyślić – lekarze wychowani na metodologii stosowania ksenobiotyków często będą przeciwnikami suplementów. Lekarze są w pierwszej kolejności narażeni na farmaceutyczną indoktrynację. I słono za to płacą – średnia życia lekarza to 7 lat poniżej średniej w Polsce.
I jeszcze odnośnie niedoborów składników mineralnych w glebie. Już w okresie powojennym, kiedy to odkryto, że selen jest biopierwiastkiem (ma swoją rolę do odegrania w organiźmie), zbadano jego poziom w różnych glebach. Okazało się, że większość Eurazji w tym większość gleb Polski ma jego niski poziom, za to obie Ameryki i Australia – wysoki. Kilka krajów Europy i Azji rozważało obowiązkowe dodawanie selenu do nawozów wieloskładnikowych. Ostatecznie jednak tylko Finlandia i bodajże niektóre powincje Chin się na to zdecydowały.
Dzisiaj żyjemy w środowisku skażonym różnymi toksynami. Większość z nich sprawnie funkcjonująca wątroba na bieżąco wydala. Lecz najgorsze z nich – metale ciężkie są na tyle dużym wyzwaniem, że zwykle kumulują się w organiźmie. W rezultacie obciążenie metalami ciężkimi jest dzisiaj powszechnie występującą przypadłością. Obciążenie to, oprócz różnych negatywnych skutków, zwiększa zapotrzebowanie na biopierwiastki, które są antagonistami metali ciężkich – są to: magnez, cynk, selen.
Teza 3: Powinniśmy jeść więcej warzyw i owoców zamiast sięgać po suplementy diety.
A może powinniśmy jeść więcej warzyw i owoców zamiast się badać lub słuchać lekarzy? Z pierwszą częścia zdania nie sposób się nie zgodzić. Największe wątpliwości budzi użycia określenia ZAMIAST. Sugeruje to, choć nie jest to powiedziane, wprost, że jedzenie duzych ilości warzyw i owoców oraz suplementacja wykluczają się lub choćby w jakimś stopniu kolidują ze sobą. Taka ukryta sugestia jest oczywiście elementem indoktrynacji. W rzeczywistości zróżnicowana dieta (ze szczególnym uwzględnieniem warzyw i owoców) oraz suplementacja doskonale się uzupełniają.
Odpowiednia dieta dostarcza nam bogactwa różnych składników pokarmowych (równiez tych nie do końca zbadanych) a suplementy diety zwiększają zawartość najbardziej krytycznych i najlepiej poznanych co do pozytywnego efektu składników.
Zarówno urozmaicona diety jak i suplementy, jako źródło witamin i mikroelementów mają swoje zalety i wady. Pokarmy naturalne dają nam bogactwo różnorodnych składników, czego nie podrobią suplementy. Wśród tych składników są też tzw, kofaktory witamin, czyli substancje, które ułatwiają przyswajanie lub wykorzystanie witamin. Niestety zawartość witamin, a także mikroelementów w pokarmie może być znacząco różna, bowiem zależy od sposobu uprawy, hodowli, zasobności gleby, nawożenia itd. Poza nielicznymi wyjątkami nie jesteśmy w stanie zagwarantować optymalnej podaży witamin i mikroelementów z żywności.
Z kolei suplementy dają nam określone spore dawki witamin i mikroelementów. Te witaminy, mimo że sztuczne tzn. wyizolowane związki chemiczne, zażywane razem z urozmaiconym posiłkiem nie są już wyizolowane i działają razem z bogactwem substancji naturalnych. Nie przypadkiem na prawie każdej multiwitaminie pisze: najlepiej zażywać w czasie posiłków. Warto jeszcze dodać: urozmaiconych posiłków.
Teza 4: Tylko leki mają działanie terapeutyczne, suplementy oraz żywność nie leczą.
Po zażywaniu samych suplementów, zazwyczaj nie oczekujemy radykalnych właściwości terapeutycznych, a jedynie wzmocnienie organizmu i zwiększenie jego możliwości funkcjonowania. Jednak już połączenie suplementacji, dobrego odżywiania, regularnych ćwiczeń daje nie tylko efekty profilaktyczne, ale często działa uzdrawiająco. Jest na to wiele świadectw – potwierdzonych też przez lekarzy.
To co najbardziej dziwi w powyższej tezie to kategoryczność stwierdzenia. Ma ona swoją przyczynę. Poniżej to objaśniam.
Zgodnie z ustanowionym prawem – Suplementy diety są środkami spożywczymi i w ich reklamach zabronione jest sugerowanie właściwości (terapeutycznych) dedykowanych środkom farmakologicznym. Przy czym środkiem farmakologicznym (środkiem z listy leków) może zostać substancja, która przejdzie bardzo kosztowne badania według metodologii dostoswanej do wprowadzania na rynek ksenobiotyków. Ze względu na olbrzymie koszty takich badań w praktyce głównie substancje, które można opatentować (właśnie ksenobiotyki) poddawane są tym procedurom. W rezultacie sugerowanie właściwości terapeutycznych suplementów, ziół, przypraw czy szerzej – wszelkich innych substancji niż te, na których firmy farmaceutyczne mogą zarobić – jest zakazane! Prawników i koncerny farmaceutyczne nie obchodzi czy właściwości terapeutyczne danych substancji są znane z niekomercyjnych badań poznawczych, praktyki stosowania bądź opierają się na doświadczeniu historycznym. Dlatego kupując dzisiaj krople żołądkowe raczej nie przeczytamy, wprost, że pomagają w dolegliwościach żołądkowych, ale że „korzystne działanie w problemach żołądkowych opiera się jedynie na podaniach historycznych”. Sok z grantu już nie działa korzystnie na prostatę czy serce, ale „uzupełnia dietę w polifenole”. Witaminy już nie pomagają w określonych przypadkach, ale „służą uzupełnianiu diety w witaminy” itd.
Teraz chyba nietrudno zrozumieć niechęć lekarzy do przepisywania czy zalecania suplementacji witamin, choćby wspomagająco do terapii farmakologicznej.
A jest to kompromitujące dla tego zawodu.
Za https://blog.wolnemedia.net/przeglad-propagandy-antysuplementowej/


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz