piątek, 24 czerwca 2016

Nieumywakin o sobie

...Mimo to po 5 latach masowej produkcji przyrząd przestał być wypuszczany. Za nic nie domyślicie się dlaczego. Ja sam nie uwierzyłem własnym uszom, usłyszawszy przyczynę. Jak się okazało, przyrząd popadł w niełaskę urzędników Ministerstwa Zdrowia tylko dlatego, że reanimatorzy i anestezjolodzy nie mieliby zajęcia w trybie pooperacyjnym! Ponadto zmalały wydatki na lekarstwa, co niekorzystnie odbiło się na dochodach przemysłu farmaceutycznego...


Zapraszamy do zapoznania się z tłumaczeniem wywiadu z Iwanem Pawłowiczem Nieumywakinem, którego książka „Woda utleniona na straży zdrowia” lada moment ukaże się w Polsce. Nazwisko Iwana Pawłowicza Nieumywakina, zajmującego się przez ponad 40 lat kwestiami leczenia i uzdrawiania człowieka, jest dobrze znane zarówno w kręgach profesjonalnych lekarzy, jak i wśród reprezentantów alternatywnej, nieoficjalnej medycyny. Doktor nauk medycznych, profesor, laureat nagród państwowych, rzeczywisty członek Rosyjskiej Akademii Nauk, autor ponad 200 prac naukowych, zasłużony wynalazca, mający na swym koncie 85 autorskich świadectw patentowych, od 1959 roku przez 30 lat był nierozerwalnie związany z medycyną kosmiczną.
Będąc twórcą unikalnej placówki – szpitala kosmicznego na pokładzie statku, Iwan Pawłowicz Nieumywakin nie tylko koordynował pracę wiodących rosyjskich specjalistów w tej dziedzinie medycyny, ale i sam opracowywał nowe zasady, metody i środki udzielania kosmonautom pomocy medycznej w czasie lotów kosmicznych różnej długości.
Nawet kiedy sama wzmianka o medycynie ludowej uważana była przez lekarzy za godną potępienia, on starał się jak najszerzej wprowadzać do praktyki lekarskiej metody leczenia pozbawione lekarstw, a począwszy od 1989 roku, kiedy medycyna ludowa „wyszła z podziemia”, skupił wszystkie swe siły, doświadczenie i wiedzę na jej rozwoju. Obecnie Nieumywakin jest członkiem Wszechrosyjskiego Profesjonalnego Stowarzyszenia Specjalistów Medycyny Tradycyjnej i Ludowej. Posiada tytuł „Głównego Znachora Rosji”.

Pytania zadaje Natalia Smietanina dla „Argumentów i Faktów” do artykułu pt. „Szpital kosmiczny w wersji naziemnej”.

Nie wrzucajcie wszystkich znachorów do jednego worka
Iwanie Pawłowiczu, o ile wiem, większość lekarzy uważa znachorstwo za niezbyt prestiżowe zajęcie i często wrzucają znachorów do jednego worka ze spirytystami, szamanami i czarownikami. Czy nie razi to Pana jako uznanego chirurga i naukowca I.P. Nieumywakin:  Ani trochę. Ważne przecież jest nie to, jaką etykietkę do człowieka przyczepią, tylko jakie są rezultaty jego działalności. W moim salonie leczniczo-profilaktycznym jest księga gości. Myślę, że przejrzenie jej przydałoby się każdemu lekarzowi. W niej moi pacjenci piszą, jak po wielu latach chodzenia po przychodniach i leczenia w szpitalach zmieniali się w chronicznie chorych i tracili wszelką nadzieję na wyzdrowienie. Wielu z nich trzymało się jako tako wyłącznie dzięki tabletkom, nie mogąc bez nich przeżyć nawet jednego dnia. Lecz wystarczyło, by uwierzyli w cud uzdrowienia za pomocą zaproponowanej przeze mnie metody, w której wszystko opiera się na jednoczeniu człowieka z przyrodą. Opisują też, jak najciężej chorzy w ciągu 2-3 miesięcy na zawsze uwalniali się od swojej choroby.
Ludowe znachorstwo istniało na Rusi od dawna. Zgromadzono olbrzymie doświadczenie, które do niedawna nikomu nie było potrzebne. Co się tyczy oficjalnej medycyny, to pojawiła się ona stosunkowo niedawno – 150-200 lat temu, przy czym fundamentem jej rozwoju była właśnie medycyna ludowa. Mimo to przedstawiciele oficjalnej medycyny robią wszystko co możliwe, by zdyskredytować medycynę ludową, przekonać społeczeństwo, że wszyscy lekarze ludowi to w najlepszym wypadku szarlatani, a w najgorszym – psychicznie chorzy ludzie. Lecz nie wolno wrzucać wszystkich do jednego worka. Mogę wymienić kilkudziesięciu lekarzy ludowych, którzy uratowali beznadziejnie chorych, których medycyna oficjalna skazała na śmierć. Na potwierdzenie tego istnieją odpowiednie dokumenty.
Przyznaję: na fali rozwoju alternatywnej medycyny pojawiło się niemało piany. Owszem, istnieją znachorzy, nie mający elementarnej wiedzy medycznej, obiecujący, że w ciągu 1-2 seansów wyleczą każdego z jakiejkolwiek choroby, nie niosąc za swoje słowa żadnej odpowiedzialności prawnej. Oto dlaczego jedno z zadań Wszechrosyjskiego Profesjonalnego Stowarzyszenia Specjalistów Medycyny Tradycyjnej i Ludowej polega właśnie na tym, by przywrócić znachorowi jego dobre imię, a zwracającym się do niego o pomoc pacjentom zagwarantować bezpieczeństwo.
Znachorstwem powinni zajmować się ludzie władający nie tylko ludowymi sposobami leczenia, lecz również posiadający wyjątkowe zdolności, z darem od przyrody. Warto, by znachor miał również wykształcenie medyczne. Jeżeli zaś go nie posiada, to koniecznie powinien współpracować w parze z lekarzem, który przeszedł specjalne przygotowanie w zakresie tego lub innego działu medycyny ludowej. Właśnie lekarz powinien odpowiadać za ostateczny rezultat leczenia. Główny zaś cel naszego stowarzyszenia polega na jednoczeniu wysiłków oficjalnej medycyny i wielowiekowego doświadczenia ludowych znachorów w celu stworzenia nowego kierunku – medycyny zintegrowanej.
W zdrowym ciele zdrowy duch
Ostatnimi czasy znacznie wzrosło zainteresowanie medycyny ludową, i to nie tylko ze strony pacjentów, lecz również ze strony lekarzy, którzy przekonawszy się o niemocy oficjalnej medycyny, coraz szerzej starają się wprowadzać do praktyki lekarskiej metody i środki ludowe, które docierają do nas z otchłani wieków. Z czym, Pańskim zdaniem, jest to związane?
I.P. Nieumywakin: Bardzo ważną przyczyną kryzysu oficjalnej medycyny jest fakt, że wciąż postrzega ona człowieka jako układ liniowy, rozkładając go na poszczególne elementy: kardiologię, pulmunologię, gastro-enterologię i temu podobne. Tymczasem ludzki organizm, podobnie jak i inne żywe organizmy, to układ nieliniowy, będący jednolitą całością, w której wszystko jest wzajemnie powiązane. Kontynuując leczenie poszczególnych narządów, a nie całego organizmu, oficjalna medycyna odchodzi w przeszłość.
Bez wątpienia nowoczesna medycyna wiele osiągnęła i dysponuje rozległą wiedzą, lecz w swoim technokratycznym podejściu do człowieka rozłożyła go na osobne „śrubki”, rozczłonkowała go na dziesiątki części, setki diagnoz, za którymi sam człowiek wraz ze swoją chorobą zniknął, został zagubiony. Niestety, w naszym kraju nie ma nauki o zdrowym człowieku, nie ma kompleksowego podejścia do objawów choroby jako świadectwa ogólnej choroby organizmu. Zasada symptomatycznego leczenia, wyniesiona przez oficjalną medycynę do rangi kultu jest nieskuteczna i bez perspektyw.
Sięgnijmy do doświadczenia naszych przodków. Wcześniej choroba była pojmowana jako stan psychiczny, przy którym czynniki – psychiczny i fizyczny – zapewniały jednolity proces [ po rosyjsku „jednolity” – „cełostny”; stąd słowo „znachor”, „uzdrowiciel”, po rosyjsku „celitiel” – przywracający całość, jednolitość]. A co teraz? Obecnie stan psychiczny przy leczeniu jakiejś choroby nie jest brany pod uwagę przez oficjalną medycynę. A już takie pojęcia jak biopole czy energetyka traktowane są przez nią jak obraza...
Tymczasem zdrowie człowieka uwarunkowane jest przede wszystkim zdrowym stanem energetycznym, który – jak dowiedziono – składa się z kilku nurtów. Jeden pochodzi z wnętrza Ziemi, niosąc ze sobą ładunek ujemny. Inny – z kosmosu, niosąc ładunek dodatni. A trzeci – to energia wydzielająca się w rezultacie pracy komórek, narządów i układów organizmu. Te potoki, zlewając się, tworzą indywidualną i niepowtarzalną strukturę energoinformacyjną, zajmującą określone miejsce wokół ciała (minimum 0,5-1 m), posiadającą kształt (jajowaty), gęstość i zabarwienie.
Ta struktura biopola jest nie tylko ochroną przed oddziaływaniem energoinformacyjnym z zewnątrz (klątwa, złe oko), lecz również swego rodzaju akumulatorem wciąż zasilającym organizm energią. W razie zniekształcenia czy zmniejszania biopola specjaliści mogą nie tylko stwierdzić, co człowiekowi dolega w danej chwili, lecz również zapobiec potencjalnym chorobom. Ten system bioenergetyczny powinien działać jak dobrze nasmarowany, wyważony mechanizm, który musi pozostawać w stanie harmonii ze środowiskiem wewnętrznym i zewnętrznym (ludźmi, przyrodą, Wszechświatem).
Od chwili narodzin Kosmos dostarcza każdemu człowiekowi dość duży zapas energii dla ciała i jego powłok kwantowych. Zgodnie z prawem wymiany energoinformacyjnej między ciałem i duszą, wpływają one na siebie wzajemnie i wspomagają rozwój: zdrowemu ciału odpowiada zdrowa dusza i na odwrót. W harmonijnym połączeniu ciało-dusza, ta druga jest zwinniejsza, dynamiczniejsza, bardziej krucha i wrażliwa. Każda choroba duszy wywołuje chorobę ciała będącego w tym układzie jądrem. Niemal każda choroba fizyczna wywołana jest cierpieniami duszy.
Oto dlaczego na Rusi uzdrawianie zawsze zaczynano od uzdrowienia duszy. Znachorzy ludowi usiłują odrodzić starożytne podejście do leczenia: najpierw dusza, a potem ciało. Wyłącznie w jedności pierwiastka duchowego i fizycznego leży droga do zdrowia jednostki i całych społeczeństw. Oficjalna zaś medycyna leczy tylko ciało. Efekt takiego leczenia jest niewielki.
Cudze chwalicie, swego nie znacie
Czy był Pan wierny tym poglądom, zajmując się medycyną kosmiczną ?
I.P. Nieumywakin: Nigdy nie byłem zaciekłym przeciwnikiem medycyny ludowej i przy opracowywaniu nowych metod niesienia pomocy medycznej w warunkach przestrzeni kosmicznej zawsze próbowałem znaleźć odpowiedni i jednocześnie bezpieczniejszy dla organizmu zamiennik. Chodzi o opracowanie różnych niefarmakologicznych metod leczenia. Niestety, wiele moich ówczesnych opracowań, mogących wnieść istotny wkład w rozwój nowoczesnej ochrony zdrowia, z różnych powodów nie znalazło szerokiego zastosowania w niesieniu pomocy naszym współobywatelom.
Wyjątek stanowi zaproponowana przez mnie metoda oczyszczania sorpcyjnego, nazwanego następnie chemosorpcją. Dzięki naukowemu i organizacyjnemu talentowi J. M. Łopuchina zyskała ona państwowe uznanie i jest wykorzystywana w nowoczesnej medycynie po dziś dzień.
Do zastosowania w medycynie kosmicznej opracowana została metoda znieczulenia przy przeprowadzaniu ingerencji chirurgicznych, oparta na wykorzystaniu elektroanalgezji w połączeniu z podtlenkiem azotu. Nie wdając się w szczegóły powiem tylko, że jej zaletą było to, że w czasie operacji stan chorego regulowany był przy pomocy specjalnego, opracowanego przeze mnie urządzenia „Polana-01”, w połączeniu z w najwyższym stopniu łagodnie oddziałującym na układy wewnętrzne organizmu podtlenkiem azotu. W czasie operacji zachowywana była stabilność układu sercowo-naczyniowego, nie występowała depresja ponarkozowa, a po 15-20 minutach od zakończenia operacji z chorym można już było rozmawiać.

Mimo to po 5 latach masowej produkcji przyrząd przestał być wypuszczany. Za nic nie domyślicie się dlaczego. Ja sam nie uwierzyłem własnym uszom, usłyszawszy przyczynę. Jak się okazało, przyrząd popadł w niełaskę urzędników Ministerstwa Zdrowia tylko dlatego, że reanimatorzy i anestezjolodzy nie mieliby zajęcia w trybie pooperacyjnym! Ponadto zmalały wydatki na lekarstwa, co niekorzystnie odbiło się na dochodach przemysłu farmaceutycznego.

Ten sam los spotkał unikatowy preparat FENIBUT. Był on niezbędny dla kosmonautów jak powietrze. Przecież lot kosmiczny to stres, który oczywiście odbija się na stanie człowieka. Trankwilizatorów [trankwilizatory to leki uspokajające z różnych grup, stosowane w celu zlikwidowania stanów napięcia psychicznego i lęku], które zazwyczaj wykorzystywano do zmniejszenia stresu na Ziemi, w kosmosie nie wolno było zażywać, ponieważ oprócz uspokajającego efektu wykazywały również działanie rozluźniające.
FENIBUT był całkiem inny. Po jego zażyciu człowiekowi robiło się „wszystko jedno”, lecz przy tym jego zdolność do pracy utrzymywała się na dawnym poziomie. Nie wątpię, że FENIBUT przydałby się nie tylko w kosmosie, lecz również na Ziemi w charakterze codziennego trankwilizatora, nie mającego pobocznych efektów, do zmniejszenia stresów i leczenia wszelkich zaburzeń czynnościowych. Ale wtrąciły się międzywydziałowe interesy i na produkcję FENIBUTU wkrótce nałożony był zakaz. Co prawda teraz pojawił się on w sprzedaży...

I jeszcze jeden charakterystyczny przykład z mojej kosmicznej praktyki. Teraz bardzo popularny jest preparat „Koenzym Q-10”, zaproponowany przez amerykańskiego wynalazcę kompleksów witaminowych Linusa Paulinga. Preparat ten posiada nie tylko efekt odmładzający, lecz również sprzyja wytwarzaniu dodatkowej energii, uaktywniając tym samym procesy życiowe organizmu. O jego skuteczności wielu Rosjan zdążyło się już przekonać. Ale wątpię, czy komuś wiadomo, że analogiczny preparat pod nazwą Cytochrom-S był stworzony w naszym kraju o wiele wcześniej, w latach 70. Razem z grupą naukowców z Leningradzkiego Instytutu Transfuzji Krwi brałem bezpośredni udział w jego opracowaniu.

Trwały wówczas przygotowania do wspólnego, radziecko-amerykańskiego lotu „Sojuz-Apollo”. Dwa miesiące przed lotem do Komitetu Farmakologii wysłano papier zezwalający na jednorazowe zastosowanie Cytochromu-S w ekstremalnych warunkach (nie przeszedł on wówczas jeszcze prób klinicznych, lecz był przetestowany na dosyć dużej grupie ochotników). Moim zdaniem mógłby przydać się kosmonaucie Leonowowi, u którego przy obciążeniach fizycznych na elektrokardiogramie występowało nieduże obniżenie fali T, co świadczyło o nieznacznym zakłóceniu ukrwienia lewego przedsionka serca.

Moje przypuszczenia się potwierdziły. Niedługo przed startem stało się jasne, że na statku przestał działać system telewizyjny. Niemniej statek wystartował, lecz na tle niestandardowej sytuacji fala T u Leonowa wolno się zniżała [parametry życiowe kosmonautów były zdalnie monitorowane]. Wszyscy czołowi kardiolodzy kraju byli „postawieni na rzęsach”. Decyzja konsylium była jednoznaczna: uratować sytuację może tylko Cytochrom-S. Lecz okazało się, że chociaż preparat ten znajdował się w kosmicznej apteczce, pozwolenia na jego wykorzystanie Komitet Farmakologii wciąż nie wydał – zapomniał. Co robić? Musiałem wziąć na siebie odpowiedzialność. Leonow zażył Cytochrom-S i fala T szybko wróciła do normy. Lecz powstało kolejne pytanie: kto zawinił i co robić z człowiekiem, który złamał prawo?
W lotnictwie i astronautyce wiadomo, że winnymi każdej katastrofy są dwaj ludzie – lekarz i inżynier. W czasie lotów amerykańskich astronautów jeden z nich znalazł się na Księżycu w praktycznie analogicznej sytuacji, którą udało się opanować przy pomocy posiadanych w apteczce środków. Lekarz, który za to odpowiadał, został następnie kierownikiem amerykańskiej medycyny kosmicznej, jednym z najbardziej poważanych i bogatych ludzi w kraju. A u nas długo rozstrzygano kwestię, jak ukarać człowieka, który faktycznie zapobiegł katastrofie lotu kosmicznego.
Wracając do Cytochromu-S: po tym wypadku wszystkie prace nad jego dalszym udoskonalaniem, a także produkcja przemysłowa zostały wstrzymane. Nie było go potem w ZSRR ani w Rosji, chociaż mógłby rozsławić nasz kraj, wyjść na światowy rynek i przynosić niemały zysk. Zwłaszcza że technologia jego pozyskiwania z naturalnych źródeł była zdumiewająco prosta. Szkoda, że jak zwykle jesteśmy zmuszeni zadowalać się dobrym, lecz cudzym preparatem zza Oceanu, popierając w ten sposób nie ojczystych, a zagranicznych producentów.

W skali pojedynczego pacjenta

Iwanie Pawłowiczu, czyżby nie udało się Panu wykorzystać w swojej praktyce znachora osiągnięć medycyny kosmicznej?
I.P. Nieumywakin: Dlaczego? Coś tam stosujemy. Co prawda nie w skali całego kraju, ale w skali pojedynczych pacjentów, zwracających się do naszego salonu leczniczo-profilaktycznego. Bardzo dobre rezultaty daje metoda ultrafioletowego napromieniowania, która została opracowana przeze mnie w latach 70. W poszukiwaniu uniwersalnego sposobu oddziaływania na struktury komórkowe organizmu doszedłem do wniosku, że przy napromieniowaniu krwi promieniami ultrafioletowymi, których skład widmowy jest bliski promieniowaniu słonecznemu, zachodzi potężne doładowanie energetyczne organizmu. W rezultacie normuje się zakłócony bilans energetyczny i wzrasta odporność.
Zbudowaliśmy przyrząd „Helios-01”, który nie ma sobie podobnych. W swojej praktyce znachorskiej czynnie stosuję go przy leczeniu różnych stanów obniżonej odporności: przy chronicznych procesach zapalnych, bezpłodności, wirusowym zapaleniu wątroby, nowotworach. Jaka jest zasada jego działania? Od chorego pobiera się 10-20 cm3 krwi, którą przepuszcza się przez przyrząd, naświetla promieniami ultrafioletowymi, nasyca przy tym energią i ponownie wprowadza do organizmu, istotnie podnosząc jego potencjał energetyczny. Zabieg w najwyższym stopniu prosty, a efekt wręcz niewiarygodny. Po kilku seansach narządy wewnętrzne i układy, otrzymawszy dodatkowy ładunek energii, w takim stopniu się uaktywniają, że nie stanowi dla nich trudności poradzenie sobie z bardzo ciężkimi patologiami.
Obecnie w Ameryce szeroko rozpowszechnione jest leczenie wodą utlenioną. Ja zaś już w latach 1967-1968 napisałem pracę o leczniczych właściwościach tego związku, a w 1988 r. wystąpiłem z referatem na IV Międzynarodowym kongresie na temat AIDS w Sztokholmie. Opowiedziałem na nim o swojej metodyce leczenia stanów immunodeficytowych i wywołanych przez nie chorób za pomocą ultrafioletowego naświetlania krwi w połączeniu z wodą utlenioną i oczyszczeniem organizmu od odpadów, wtórnych. Metodyka ta również okazała się niepotrzebna z punktu widzenia oficjalnej medycyny. Lecz ja ją stosowałem i nadal stosuję, uzyskując przepiękne rezultaty.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz