Jak wygląda dzisiejsza dietetyka? Czy na pewno jest
słuszna? Czy specjaliści są naprawdę specjalistami?
Aż mnie skręca, jak widzę programy
śniadaniowe, do których zapraszani są „dietetycy” lub specjaliści (nikt
nie wie, od czego), przedstawiający swoje porady. W audycjach radiowych
jest to samo – często można posłuchać kolejnego „doradcy żywieniowego”
powtarzającego w kółko o pięciu posiłkach i pełnoziarnistym pieczywie z
odtłuszczonym jogurtem naturalnym. A gazety? Ten sam bullshit, ci sami
„specjaliści”, ta sama ściema. Porady typu „owsianka na śniadanie” i
„pełnoziarnisty ryż z kurczakiem na obiad” są jakby kopiowane z magazynu do
magazynu. No właśnie, czy ktoś kiedyś odniesie się do czegoś nowego?
–
Śmiesz
podważać wiedzę osób po studiach?
No właśnie, osób po studiach.
W takich wypowiedziach doskonale widać, że wszyscy żywieniowcy opierają swoją
wiedzę na podręcznikach akademickich, ale już niekoniecznie na najnowszych
badaniach i odkryciach medycyny. I to by było zupełnie spoko, gdyby nie fakt,
że to wszystko się zmienia (z naciskiem na „idzie do przodu”). To, co
kiedyś było jak najbardziej aktualne, – bo tak to zbadali i się sprawdzało
– teraz już „wyszło z mody”. A teraz, co? Wymyślono nową metodę
badania albo zbadano szerszą grupę ludzi, ktoś zbudował nowy sprzęt
do badań, no i w końcu zaczęto badać ludzi a nie szczury.
(Co ciekawe, w historii medycyny już
kilkukrotnie okazało się, że badania przeprowadzane na szczurach dające jakiś
wynik, nijak miały się do tego jak na te same czynniki reagowali ludzie. Ale
never mind.)
Wracając do naszego problemu szybko
dezaktualizujących się książek, widzimy gdzie tkwi problem. Sędziwi
profesorowie tkwią w swoich przedpotopowych podręcznikach, często nie wiedząc o
żadnych zmianach. Pół biedy, jeżeli taki profesor jeździ od czasu do czasu na
jakieś sympozjum, na którym zdarzają się umysły wybitne i oświecone
prezentujące newsy w dziedzinie odżywiania. Trzeba to też przemyśleć ilu
tak naprawdę jest takich wykładowców, którzy z tego skorzystają. Skoro przez 10
poprzednich lat uczyli na podstawie tego samego podręcznika o tym, że mleko
dobrze wpływa na Twoje kości to, dlaczego nagle mieliby teraz to zmieniać?
Przecież oni wiedzą lepiej, przecież to oni są profesorami, a nie jacyś
heretycy z laboratoriów.
Problemem dzisiejszych lekarzy czy
dietetyków jest przekonanie, że wiedza, którą posiedli na studiach (pochodząca
z książek sprzed kilkudziesięciu lat) jest aktualna i prawdziwa.
–
Moje zdanie
Jeżeli ktokolwiek kiedyś ośmielił się wyrazić swoje
zdanie (na grupie dyskusyjnej, grupie wsparcia czy forum społecznościowym)
odmienne od innych to pierwszą rzeczą, z którą się
spotkał był atak. Z każdej strony wypowiedzi osób po studiach,
niedowiarków, którzy zbierają się w liczną grupę i wręcz miażdżą osobę,
która chce coś powiedzieć. Tylko dlatego, że jest to odmienne od tego, czego
uczyli się tamci. To naprawdę trudne, żeby podyskutować na poziomie i
w jakiś sposób przekonać tych ludzi do przemyśleń.
–
Dokąd zmierza edukacja
Ciężko jest się przebić z inną opinią,
bazującą przecież nie na swoich wymysłach, a na ugruntowanych badaniach
medycznych! Najśmieszniejsze pytania są w stylu „a co studiujesz”,
albo „po jakiej szkole jesteś?” (UWIELBIAM!). Jakby w jakiejś
szkole było inaczej i uczyli czegoś wartościowego.
Smutne jest to, że spośród moich 120
osób na uczelni, nie ma tak naprawdę nikogo, kto jest mega zainteresowany
tematem. Są jednostki, które wiedzą, co nieco o żywieniu, ale głównie opiera
się to ca standardowych mitach żywieniowych.
Jedyne, co słyszę to to, że nauczą się
później, będą takie zajęcia, więc, po co mają dodatkowo coś czytać itp.
Najbardziej rozwalają mnie pytania, kiedy siedzę z książką o dietetyce, typu „A
po co to czytasz?”.
–
Postęp nauki
Na szczęście, nauka i medycyna
idzie do przodu, bada się coraz więcej rzeczy i coraz nowszymi metodami, ale
lekarze jakoś tego nie zauważają. W natłoku pracy, ogromnej liczbie pacjentów
nie mają już czasu sięgać do literatury medycznej i najnowszych odkryć nauki.
Weźmy analogiczny przykład z dziedziny
prawa – to jest tak jakby sędziowe nie uwzględniali poprawek konstytucji czy
nowych przepisów, tylko wydawali wyroki na podstawie wiedzy, którą zdobyli na
studiach, która to pochodziła z książek bazujących na ówczesnym stanie prawa.
Dokładnie tak dzieje się w medycynie.
–
Problem z lekarzami
Jest serio trudno trafić na lekarza
czy dietetyka, który rozwija się poza swoją pracą, aby wiedzieć co wynika z
najnowszych badań. Bo komu po całym dniu pracy w szpitalu z pacjentami chce się
jeszcze czytać publikacje medyczne?
–
To mega frustrujące, że lekarze czy
dietetycy nie chcą iść do przodu, nadal polegają na przestarzałych i
nieprawdziwych zasadach i próbują leczyć ludzi. Jedynym ich osiągnięciem
są chyba te gwiazdki, zbierane na sympozjach sponsorowanych przez
jakieś koncerny spożywcze. To zabawne przebywać na konferencjach
dietetycznych, których głównym sponsorem jest znana firma płatków
śniadaniowych, lub producent popularnej coli. A co z cateringiem? Oczywiście
kawa z mlekiem i cukrem i stos ciast do których ustawiają się kolejki
„dietetyków” – oni przecież wiedzą, co zdrowe.
–
Komu zaufać?
Warto się nad tym zastanowić przed
bezgranicznym zaufaniem lekarzowi, ja nie raz przekonałam się, że dietetycy,
czy diabetolodzy, z którymi miałam przyjemność się konsultować, są tak oderwani
od rzeczywistości (żeby nie powiedzieć „zacofani w swoich przekonaniach”), że
natychmiast zrezygnowałam z ich pomocy.
–
Wystarczy spojrzeć na menu w szpitalach.
Czy ktoś kiedyś spotkał się z innym menu dla osób z cukrzycą w jakimś szpitalu?
(Nie chodzi tylko o nazwę posiłku, ale o jego zawartość). Osobom nie związanym
ze środowiskiem szpitalnym polecam zapoznać się z grupami, które może choć
trochę przybliżą, co dzieje się w służbie zdrowia: https://www.facebook.com/szpitalnyposilek lub
https://www.facebook.com/szpitalnejedzenie.
–
Nie raz też spotkałam się z ignorancją,
a nawet krytyką mojej wiedzy przez lekarzy, którzy w życiu nie dadzą sobie
wmówić, że ktoś wie od nich coś lepiej, nie rozumiejąc, że mogą szkodzić
zamykając się na zmiany i nowe badania.
=
Na szczęście mamy w Polsce jeszcze
wybitnych specjalistów. Trzeba tylko dobrze poszukać, pojeździć na różne
konferencje, posłuchać prelegentów i porozmawiać z ludźmi.
–
Potencjalne problemy
Pamiętasz historię z masłem?
Kiedyś mówiono, że masło jest wspaniałe. Potem
nagle wskoczyła margaryna i teraz ciężko to zmienić, cały czas są wykłady
sponsorowane, w których wręcz wychwala się margarynę i roślinne kwasy
tłuszczowe. Ostatnio jednak masło znów wraca do łask. Jak to jest
ostatecznie? Niewiadomo. Problemem jest to że w zależności od tego,
co się bada i jak się bada, wyniki wychodzą różne, żeby nie powiedzieć
sprzeczne. Bez wchodzenia w biochemię i szczegóły jest ciężko ocenić nam
wiarygodność badań.
–
Stary lekarz vs młody lekarz
Z jednej strony może się wydawać, że
starszy lekarz to lepszy lekarz. To często fakt – ma taki za sobą wielu
pacjentów, dużo przypadków i masę zabiegów. Na pewno chirurg, który zoperował
tysiące połamańców ma większą wprawę i umiejętności niż świeżak po studiach.
Ale czy tak jest zawsze?
Ludzie działają rutynowo, mają swoje
przyzwyczajenia i wypracowane schematy. Dietetyk z 20-sto letnim doświadczeniem
równie dobrze może dawać te same porady co 20 lat temu. Tu „doświadczenie”
oznacza tylko staż pracy, a niekoniecznie rozwój w tym, czym się zajmuje.
Dlatego warto zastanowić się czasem, czy
w niektórych przypadkach nie będzie lepiej pójść do kogoś młodego, kto może
jeszcze miał ten zapał, żeby doczytać na własną rękę o tematach, których
szanowna kadra nauczycielska klepała mu na studiach, i mieć tyle rozumu, żeby
czasem się z tym nie zgodzić.
–
Co mówią nam badania?
Tylko to, co badają. Weźmy na ten
przykład badanie na temat wpływu papierosów na ryzyko miażdżycy (http://www.ptkardio.pl/Palenie_tytoniu_silnym_czynnikiem_ryzyka_obwodowej_miazdzycy_u_kobiet_prospektywne_badanie_kohortowe-1387).
W skrócie – wśród badanych osób palących papierosy zaobserwowana wysokie ryzyko
miażdżycy, zawału i chorób serca. Nasuwa się więc wniosek – „palenie papierosów
powoduje miażdżycę”. Czy to prawda? No niekoniecznie. Jedynym wnioskiem z tego
badania powinno być to, że „osoby palące papierosy są narażone na miażdżycę”.
Czaisz różnicę? To nie papierosy powodują miażdżycę. Ludzie, którzy palą
papierosy najprawdopodobniej nie dbają o swoje zdrowie, pewnie żrą jakiś syf,
bo kto by się przejmował, walą 5 kaw dziennie (do fajki zawsze trzeba, co nie?
śniadanko!), nie uprawiają żadnego sportu i robią wiele innych brzydkich rzeczy,
których to badanie nie uwzględniło. Dlatego posługiwanie się taką logiką może
prowadzić nas do kolejnych mitów żywieniowych. Musimy myśleć, interpretować i
nie wyciągać pochopnych wniosków.
Przykład kolejnego badania na temat ryżu
brązowego: http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/20548009.
Mówi ono o tym, że zastąpienie ryżu białego ryżem brązowym zmniejsza ryzyko
cukrzycy. „Świetnie! Mogę wcinać brązowy ryż w nieskończoność, jest przecież
super zdrowy!” – kolejny błąd. To badanie nie uwzględnia niczego innego jak
tylko to, który z dwóch rodzajów ryżu przyczynia się bardziej do powstania
choroby. Nie bada tego czy ryż jest zdrowy w ogólności, ani niczego innego. To
tak jakby zbadać czy lepiej jabłko przekroić toporem czy siekierą. Badanie pokazałoby,
czym łatwiej to zrobić, ale nie to, że żadne z nich nie nadaje się do krojenia,
a tym bardziej, że należy użyć noża.
–
No i co? Gdzie są te wszystkie badania o dobrym wpływie tłuszczy roślinnych
i owsianki na śniadanie? Czy na pewno dobrze je zinterpretowaliśmy? Czy
zamykanie się w jednym kręgu wiedzy, jakim są nasze studia lub powielanie
książek o tej samej tematyce jest na pewno dobre dla nas? Czasami powinniśmy
otworzyć się i posłuchać, co inni mają do powiedzenia, a nie iść w zaparte (jak
to ja często robię).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz