poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Śmiesz podważać wiedzę osób po studiach? PLAGA NAUKOWCÓW

Jak wygląda dzisiejsza dietetyka? Czy na pewno jest słuszna? Czy specjaliści są naprawdę specjalistami?
Aż mnie skręca, jak widzę programy śniadaniowe, do których zapraszani są „dietetycy” lub specjaliści (nikt nie wie, od czego),  przedstawiający swoje porady. W audycjach radiowych jest to samo – często można posłuchać kolejnego „doradcy żywieniowego” powtarzającego w kółko o pięciu posiłkach i pełnoziarnistym pieczywie z odtłuszczonym jogurtem naturalnym. A gazety? Ten sam bullshit, ci sami „specjaliści”, ta sama ściema. Porady typu „owsianka na śniadanie” i „pełnoziarnisty ryż z kurczakiem na obiad” są jakby kopiowane z magazynu do magazynu. No właśnie, czy ktoś kiedyś odniesie się do czegoś nowego?

Śmiesz podważać wiedzę osób po studiach?
No właśnie,  osób po studiach. W takich wypowiedziach doskonale widać, że wszyscy żywieniowcy opierają swoją wiedzę na podręcznikach akademickich, ale już niekoniecznie na najnowszych badaniach i odkryciach medycyny. I to by było zupełnie spoko, gdyby nie fakt, że to wszystko się zmienia (z naciskiem na „idzie do przodu”). To, co kiedyś było jak najbardziej aktualne, – bo tak to zbadali i się sprawdzało – teraz już „wyszło z mody”. A teraz, co? Wymyślono nową metodę badania albo zbadano szerszą grupę ludzi, ktoś zbudował nowy sprzęt do badań, no i w końcu zaczęto badać ludzi a nie szczury.
(Co ciekawe, w historii medycyny już kilkukrotnie okazało się, że badania przeprowadzane na szczurach dające jakiś wynik, nijak miały się do tego jak na te same czynniki reagowali ludzie. Ale never mind.)
Wracając do naszego problemu szybko dezaktualizujących się książek, widzimy gdzie tkwi problem. Sędziwi profesorowie tkwią w swoich przedpotopowych podręcznikach, często nie wiedząc o żadnych zmianach. Pół biedy, jeżeli taki profesor jeździ od czasu do czasu na jakieś sympozjum, na którym zdarzają się umysły wybitne i oświecone prezentujące newsy w dziedzinie odżywiania. Trzeba to też przemyśleć ilu tak naprawdę jest takich wykładowców, którzy z tego skorzystają. Skoro przez 10 poprzednich lat uczyli na podstawie tego samego podręcznika o tym, że mleko dobrze wpływa na Twoje kości to, dlaczego nagle mieliby teraz to zmieniać? Przecież oni wiedzą lepiej, przecież to oni są profesorami, a nie jacyś heretycy z laboratoriów.
Problemem dzisiejszych lekarzy czy dietetyków jest przekonanie, że wiedza, którą posiedli na studiach (pochodząca z książek sprzed kilkudziesięciu lat) jest aktualna i prawdziwa.
Moje zdanie
Jeżeli ktokolwiek kiedyś ośmielił się wyrazić swoje zdanie (na grupie dyskusyjnej, grupie wsparcia czy forum społecznościowym)  odmienne od innych to pierwszą rzeczą, z którą się spotkał był atak. Z każdej strony wypowiedzi osób po studiach, niedowiarków, którzy zbierają się w liczną grupę i wręcz miażdżą osobę, która chce coś powiedzieć. Tylko dlatego, że jest to odmienne od tego, czego uczyli się tamci. To naprawdę trudne, żeby podyskutować na poziomie i w jakiś sposób przekonać tych ludzi do przemyśleń.
Dokąd zmierza edukacja
Ciężko jest się przebić z inną opinią, bazującą przecież nie na swoich wymysłach, a na ugruntowanych badaniach medycznych! Najśmieszniejsze pytania są w stylu „a co studiujesz”, albo „po jakiej szkole jesteś?” (UWIELBIAM!). Jakby w jakiejś szkole było inaczej i uczyli czegoś wartościowego.
Smutne jest to, że spośród moich 120 osób na uczelni, nie ma tak naprawdę nikogo, kto jest mega zainteresowany tematem. Są jednostki, które wiedzą, co nieco o żywieniu, ale głównie opiera się to ca standardowych mitach żywieniowych.
Jedyne, co słyszę to to, że nauczą się później, będą takie zajęcia, więc, po co mają dodatkowo coś czytać itp. Najbardziej rozwalają mnie pytania, kiedy siedzę z książką o dietetyce, typu „A po co to czytasz?”.
Postęp nauki
Na szczęście, nauka i medycyna idzie do przodu, bada się coraz więcej rzeczy i coraz nowszymi metodami, ale lekarze jakoś tego nie zauważają. W natłoku pracy, ogromnej liczbie pacjentów nie mają już czasu sięgać do literatury medycznej i najnowszych odkryć nauki.
Weźmy analogiczny przykład z dziedziny prawa – to jest tak jakby sędziowe nie uwzględniali poprawek konstytucji czy nowych przepisów, tylko wydawali wyroki na podstawie wiedzy, którą zdobyli na studiach, która to pochodziła z książek bazujących na ówczesnym stanie prawa. Dokładnie tak dzieje się w medycynie.
Problem z lekarzami
Jest serio trudno trafić na lekarza czy dietetyka, który rozwija się poza swoją pracą, aby wiedzieć co wynika z najnowszych badań. Bo komu po całym dniu pracy w szpitalu z pacjentami chce się jeszcze czytać publikacje medyczne?
To mega frustrujące, że lekarze czy dietetycy nie chcą iść do przodu, nadal polegają na przestarzałych i nieprawdziwych zasadach i próbują leczyć ludzi. Jedynym ich osiągnięciem są chyba te gwiazdki, zbierane na sympozjach sponsorowanych przez jakieś koncerny spożywcze. To zabawne przebywać na konferencjach dietetycznych, których głównym sponsorem jest znana firma płatków śniadaniowych, lub producent popularnej coli. A co z cateringiem? Oczywiście kawa z mlekiem i cukrem i stos ciast do których ustawiają się kolejki „dietetyków” – oni przecież wiedzą, co zdrowe.
Komu zaufać?
Warto się nad tym zastanowić przed bezgranicznym zaufaniem lekarzowi, ja nie raz przekonałam się, że dietetycy, czy diabetolodzy, z którymi miałam przyjemność się konsultować, są tak oderwani od rzeczywistości (żeby nie powiedzieć „zacofani w swoich przekonaniach”), że natychmiast zrezygnowałam z ich pomocy.
Wystarczy spojrzeć na menu w szpitalach. Czy ktoś kiedyś spotkał się z innym menu dla osób z cukrzycą w jakimś szpitalu? (Nie chodzi tylko o nazwę posiłku, ale o jego zawartość). Osobom nie związanym ze środowiskiem szpitalnym polecam zapoznać się z grupami, które może choć trochę przybliżą, co dzieje się w służbie zdrowia: https://www.facebook.com/szpitalnyposilek lub https://www.facebook.com/szpitalnejedzenie.
Nie raz też spotkałam się z ignorancją, a nawet krytyką mojej wiedzy przez lekarzy, którzy w życiu nie dadzą sobie wmówić, że ktoś wie od nich coś lepiej, nie rozumiejąc, że mogą szkodzić zamykając się na zmiany i nowe badania.
=
Na szczęście mamy w Polsce jeszcze wybitnych specjalistów. Trzeba tylko dobrze poszukać, pojeździć na różne konferencje, posłuchać prelegentów i porozmawiać z ludźmi. 
Potencjalne problemy
Pamiętasz historię z masłem?
Kiedyś mówiono, że masło jest wspaniałe. Potem nagle wskoczyła margaryna i teraz ciężko to zmienić,  cały czas są wykłady sponsorowane, w których wręcz wychwala się margarynę i roślinne kwasy tłuszczowe. Ostatnio jednak masło znów wraca do łask. Jak to jest ostatecznie? Niewiadomo. Problemem jest to że w zależności od tego, co się bada i jak się bada, wyniki wychodzą różne, żeby nie powiedzieć sprzeczne. Bez wchodzenia w biochemię i szczegóły jest ciężko ocenić nam wiarygodność badań.
Stary lekarz vs młody lekarz
Z jednej strony może się wydawać, że starszy lekarz to lepszy lekarz. To często fakt – ma taki za sobą wielu pacjentów, dużo przypadków i masę zabiegów. Na pewno chirurg, który zoperował tysiące połamańców ma większą wprawę i umiejętności niż świeżak po studiach. Ale czy tak jest zawsze?
Ludzie działają rutynowo, mają swoje przyzwyczajenia i wypracowane schematy. Dietetyk z 20-sto letnim doświadczeniem równie dobrze może dawać te same porady co 20 lat temu. Tu „doświadczenie” oznacza tylko staż pracy, a niekoniecznie rozwój w tym, czym się zajmuje.
Dlatego warto zastanowić się czasem, czy w niektórych przypadkach nie będzie lepiej pójść do kogoś młodego, kto może jeszcze miał ten zapał, żeby doczytać na własną rękę o tematach, których szanowna kadra nauczycielska klepała mu na studiach, i mieć tyle rozumu, żeby czasem się z tym nie zgodzić.
Co mówią nam badania?
Tylko to, co badają. Weźmy na ten przykład badanie na temat wpływu papierosów na ryzyko miażdżycy (http://www.ptkardio.pl/Palenie_tytoniu_silnym_czynnikiem_ryzyka_obwodowej_miazdzycy_u_kobiet_prospektywne_badanie_kohortowe-1387). W skrócie – wśród badanych osób palących papierosy zaobserwowana wysokie ryzyko miażdżycy, zawału i chorób serca. Nasuwa się więc wniosek – „palenie papierosów powoduje miażdżycę”. Czy to prawda? No niekoniecznie. Jedynym wnioskiem z tego badania powinno być to, że „osoby palące papierosy są narażone na miażdżycę”. Czaisz różnicę? To nie papierosy powodują miażdżycę. Ludzie, którzy palą papierosy najprawdopodobniej nie dbają o swoje zdrowie, pewnie żrą jakiś syf, bo kto by się przejmował, walą 5 kaw dziennie (do fajki zawsze trzeba, co nie? śniadanko!), nie uprawiają żadnego sportu i robią wiele innych brzydkich rzeczy, których to badanie nie uwzględniło. Dlatego posługiwanie się taką logiką może prowadzić nas do kolejnych mitów żywieniowych. Musimy myśleć, interpretować i nie wyciągać pochopnych wniosków.
Przykład kolejnego badania na temat ryżu brązowego: http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/20548009. Mówi ono o tym, że zastąpienie ryżu białego ryżem brązowym zmniejsza ryzyko cukrzycy. „Świetnie! Mogę wcinać brązowy ryż w nieskończoność, jest przecież super zdrowy!” – kolejny błąd. To badanie nie uwzględnia niczego innego jak tylko to, który z dwóch rodzajów ryżu przyczynia się bardziej do powstania choroby. Nie bada tego czy ryż jest zdrowy w ogólności, ani niczego innego. To tak jakby zbadać czy lepiej jabłko przekroić toporem czy siekierą. Badanie pokazałoby, czym łatwiej to zrobić, ale nie to, że żadne z nich nie nadaje się do krojenia, a tym bardziej, że należy użyć noża.
No i co? Gdzie są te wszystkie badania o dobrym wpływie tłuszczy roślinnych i owsianki na śniadanie? Czy na pewno dobrze je zinterpretowaliśmy? Czy zamykanie się w jednym kręgu wiedzy, jakim są nasze studia lub powielanie książek o tej samej tematyce jest na pewno dobre dla nas? Czasami powinniśmy otworzyć się i posłuchać, co inni mają do powiedzenia, a nie iść w zaparte (jak to ja często robię).
 To samo dotyczy każdej dziedziny nauki. 

Temat zostawiam do przemyślenia.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz