Jeśli chcemy być zdrowi musimy czytać
etykiety i wiedzieć, czego na nich szukać. Od sztuczek, jakich dopuszczają się niektórzy
producenci żywności włos jeży się na głowie.
W latach 90.
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) wyliczyła, że wraz z pożywieniem dostarczamy
do organizmu średnio około 2,5 kg związków chemicznych rocznie.
Obecnie jest to
7-8 kg, czyli trzy razy więcej niż 15 lat temu.
Przykład
pierwszy: pachnące różowe mleczko sojowe o smaku truskawki – zawiera w swoim
składzie szarobure, śmierdzące wytłoki powstające, jako produkt uboczny przy
produkcji oleju sojowego! Jaką więc obróbkę musiała przejść soja, żeby
pachniała jak truskawka i wyglądała jak mleczko?
Przykład drugi: świeżutkie, pachnące pieczywo zawiera w swoim
składzie spulchniacze do pieczywa: gips i zmieloną sierść!
Przykład trzeci:,
z czego produkuje się tani dobry keczup? Z pomidorów? Nic podobnego! W jego
składzie odnajdziemy: soję, czerwone barwniki i dodatki konserwujące. Pomidorów
prawie wcale! "...
Przemysł
spożywczy poddaje nas intensywnej edukacji.
Gdyby zapytać przemądrzałe dziecko,
co powinno jeść, aby wyrosnąć na zdrowego, mocnego człowieka, odpowiedziałoby,
że witaminy, żelazo i białko. Czyli fabryczną paszę zamiast jedzenia.
Dziecko
prostoduszne odparłoby, że chce jeść czekoladowe batony wypchane słodzonym
mlekiem w proszku, spreparowaną przemysłowo na chipsy mąkę kartoflaną,
zamrożone bułki z zamrożonym kotletem i tym podobne smakołyki.
Wszystko
trzeba popijać napojami, których podstawowymi składnikami są cukier w
przerażających ilościach i dodatki wzmagające pragnienie.
Reklamy
żywności są (poza ideami socjalistycznymi) ostatnią twierdzą najciemniejszych
przesądów. Weźmy na przykład upowszechnianą przez producentów żywności tezę, że
margaryna jest zdrowsza i mniej kaloryczna od masła. Nic z tego nie jest
prawdziwe. 100 g margaryny zawiera dokładnie tyle samo kalorii, ile 100 g
masła, to znaczy 750 kcal.
Przeprowadzone
w USA przez niezależne - co bardzo ważne - instytuty uniwersyteckie długoletnie
badania na grupie 80 tys. osób wykazały, że ten, kto dziennie zjada cztery
łyżeczki margaryny, zwiększa ryzyko zawału o dwie trzecie w porównaniu z
osobami konsumującymi dziennie tę samą ilość masła.
Tak zwana
zdrowa żywość niskokaloryczna light różni się od rzekomo niezdrowej żywności
normalnej tylko tym, że zawiera więcej, a nawet dużo więcej wody. Jest to
różnica z punktu widzenia producentów tej żywności kolosalna. Obliczono, że
woda zawarta w produktach light kosztuje konsumenta drożej niż woda mineralna
na Saharze - 2 tys. euro za metr sześcienny.
Manipulacja,
jakiej dokonują na nas wytwórcy żywności, jest zdumiewająco skuteczna i
porażająco prymitywna. Konsumentom wmawia się za pomocą reklamy i kupnych
ekspertyz kupnych specjalistów: będziesz taki jak to, co jesz. Jest to
odwołanie się do tych zakamarków naszej duszy, w której kryje się jeszcze cień
mentalności kanibali z Nowej Gwinei, którzy wierzyli, że zjadając mózg ofiary,
przejmą jej mądrość, a zjadając serce - dzielność.
Najzabawniejsze
jest to, że ci, którzy w najbardziej skrajny sposób sprzeciwiają się
przemysłowej żywności - wegetarianie i weganie - postępują dokładnie wedle tego
sposobu myślenia, nieco tylko zmodyfikowanego: jedz to, co koń, a będziesz jak
koń. Człowiek jednak nie jest - poza kilkoma wyjątkami - koniem. Także jeśli
idzie o budowę przewodu pokarmowego. Koń jest roślinożercą, człowiek jest
wszystkożerny.
Przez całe
lata nawoływano, by jeść węglowodany i unikać tłuszczów. Kiedy okazało się, że
ta cudowna dieta powoduje w USA masową nadwagę i wywołuje
cukrzycę, propaguje się dietę odwrotną, niskowęglowodanową, ta zwaną low-carb.
cukrzycę, propaguje się dietę odwrotną, niskowęglowodanową, ta zwaną low-carb.
Smakosze
chemii
W Unii
Europejskiej jest zarejestrowanych 100 tys. przemysłowych związków chemicznych,
z tego 70 tys. znajduje się w ponad milionie zarejestrowanych i
pobłogosławionych urzędowo receptur na produkty codziennego użytku, w tym na
żywność i napoje. Jemy i pijemy chemię, która nie musiałaby występować w formie
przemysłowej w produktach żywnościowych, gdyby nie interes i wygoda producentów
i handlarzy.
Gdyby nie (dyktowana względami wyłącznie ekonomicznymi) troska o
trwałość, atrakcyjny wygląd, kuszący zapach, lepszy smak. Pierwszy lepszy sok
owocowy, reklamowany, jako w 100 procentach naturalny, ma na pudełku
wydrukowaną małymi literkami listę kryptonimów E. Produktów naprawdę naturalnych
już właściwie nie ma.
Problemem jest
to, że wpływ zawartych w żywności substancji na zdrowie człowieka jest znany
tylko częściowo.
Całkowitą tajemnicę stanowią natomiast skutki zdrowotne
mieszanki wielu czy choćby kilku chemikaliów znajdujących się w kilku
spożywanych jednocześnie produktach. Naukowcy mogą mieć rację, dowodząc, że
substancja X jest nieszkodliwa, ale nie mogą twierdzić, że to samo dotyczy
mieszanki X z Y.
Obrońcy
chemizacji naszych stołów twierdzą, nie bez formalnej racji, że większość tych
substancji występuje w przyrodzie. Rośliny produkują na przykład najbardziej
toksyczne z wytworzonych przez ludzkość trucizn - PCB, dioksyny i furany.
Filiżanka jak najbardziej naturalnej kawy zawiera ponad 1000 związków
chemicznych, z tego część rakotwórczych.
Amerykańscy naukowcy wyliczyli, że
wypijając tylko jedną filiżankę kawy, wprowadzamy do organizmu więcej
rakotwórczych czynników, niż wynosi suma wszystkich spożytych w ciągu roku wraz
z jedzeniem syntetycznych pestycydów.
Jest bardzo
prawdopodobne, że badania produktów spożywczych, jak w wielu innych wypadkach,
zostały sfinansowane przez któryś z koncernów. I zapewne nie był to koncern
kawowy. Jest faktem, że od czasów Adama i Ewy ludzie spożywali gigantyczne
ilości występujących w przyrodzie związków chemicznych, w tym i tych, które są
podejrzewane o wywoływanie raka. Jest też jednak faktem, że tak masowo jak dziś
na raka nie chorowali.
Poza tym jest jeszcze kwestia ilości. Występująca w
jarzynach naturalna substancja indol-3-carbinol była przez medycynę uważana za
naturalny środek antyrakowy. Okazało się, że przy wysokiej
koncentracji sama wywołuje raka.
koncentracji sama wywołuje raka.
Rozsądek
dyktuje przeświadczenie, że dobre jest to, co naturalne. Z naturalnymi
truciznami organizmy ludzkie sobie poradzą, jak radziły sobie od początku
świata. Zanim uczeni zorientują się, o co chodzi w świecie chemii spożywczej,
(co raczej nigdy nie nastąpi), będzie już za późno.
Ostrygi są
zdrowe i podobno dobrze działają na potencję. Ale tylko takie, które nie są
obciążone ekologicznie, między innymi związkami metali ciężkich. A innych już
chyba nie ma
Dr Joseph
Mercola przedstawił intrygującą listę potraw, których nie wolno spożywać. Dotąd
uznawano, że można jeść wszystko, ale z umiarem. Nie widzi potrzeby spożywania
potraw, które nie dostarczają żadnych wartości odżywczych a ponadto zawierają
substancje toksyczne. No cóż, przeczytajcie i oceńcie sami.
1. Pączki
Pączki są
smażone, zawierają mnóstwo cukru i mąki a przede wszystkim występują w nich
tłuszcze trans (izomery trans). Pączki kupowane w sklepie mają aż 35-40%
tłuszczów trans. Zjedzenie przeciętnego pączka dostarczy Ci 200 do 300 kalorii,
głównie pochodzących z cukrów.
Wielu
Amerykanów [ciekawe ilu Polaków...] zjada pączki na śniadanie, a jest to najgorsze,
co można sobie zafundować z rana. Cukier tylko na chwilę zaspokoi głód i
wkrótce uczucie głodu powróci.
2. Woda
gazowana kolorowa
Jedna puszka
napoju typu cola zawiera 10 łyżeczek cukru, 150 kalorii, 30-55mg kofeiny i
znajdują się w niej sztuczne barwniki i związki siarki. Więc dlaczego w ogóle
pić coś takiego? Zamiana dodatku naturalnego cukru na cukry sztuczne, takie
jak: aspartam, również jest kwestia sporną, gdyż sztuczne barwiki są także
szkodliwe.
Badania
wykazały wpływ spożywania wód kolorowych na rozwój osteoporozy, otyłości,
próchnicy zębów oraz chorób serca a jednak przeciętny Amerykanin wypija 56
galonów takich płynów rocznie. Dodatkowo, poprzez wypicie tego całego cukru
mija ochota na spożywanie zdrowej żywności, co z kolei prowadzi do niedoborów
składników odżywczych.
W ciągu
ostatniej dekady, spożycie kolorowych napojów gazowanych w USA u dzieci wzrosło
dwukrotnie. Nie jest to zaskoczeniem gdy weźmie się pod uwagę fakt, iż w
większości szkół znajdują się automaty z napojami. Niestety szkoły często
korzystają z podpisania umowy ze znanymi producentami takich napojów, a dzieje
się to kosztem zdrowa dzieci, których spożycie cukru wzrasta o połowę.
Jeśli
regularnie pijesz napoje typu cola, to wyeliminowanie ich z jadłospisu może być
najłatwiejszą i najkorzystniejszą rzeczą do poprawy Twojego zdrowia.
3. Frytki i
prawie wszystkie smażone potrawy kupowane na mieście
Podczas
obróbki termicznej ziemniaków w tłuszczach trans dochodzi do powstania wielu
zarówno interesujących jak i nieprzyjemnych związków. Każda smażona potrawa, nawet
warzywa, zawiera tłuszcze trans oraz potencjalnie rakotwórczą substancję –
akryloamid.
Żywność
smażona w olejach takich jak: sojowy, kukurydziany, krokoszowy czy w olejach
orzechowych staje się bardzo problematyczną pod względem żywieniowym. Tłuszcze te
łatwo jełczeją, gdy są wystawione na działanie tlenu i produkują duże ilości
wolnych rodników w ciele człowieka. Są one bardzo wrażliwe na indukowane
termicznie przemiany podczas gotowania. Nie jest jednak powszechnie znane, że
oleje te są przyczyną starzenia się, powstawanie skrzepów, zapaleń, raka,
przybrania na wadze.
Możliwe jest
“uzdrowienie” frytek poprzez smażenie ich w świeżym leju kokosowym, który ze
względu na wysoka zawartość tłuszczów nasyconych jest bardzo stabilny nawet w
wysokiej temperaturze smażenia. Dlatego też frytki powinno się przygotowywać
wyłącznie na takim oleju.
Dr Mercola
mówi swoim pacjentom, że zjedzenie jednej frytki to jak wypalenie 1 papierosa.
Proszę to wziąć pod uwagę przy następnym zakupie zestawu MAXI.
4. Chipsy
Większość
chipsów dostępnych na rynku, zarówno kukurydziane jak i ziemniaczane, jest
bogate w tłuszcze typu trans. Na szczęście coraz więcej firm, zdawszy sobie
sprawę z zagrożeń płynących z tłuszczów trans, produkuje chipsy bez ich użycia.
Jednakże
wysoka temperatura produkcji chipsów potencjalnie wpływa na powstanie
akryloamidów, nawet bez tłuszczów trans.
5. Smażone
owoce morza (bez ryb)
Ta kategoria
potraw jest kumulacją niezdrowych aspektów żywieniowych. Smażone krewetki,
małże, ostrygi czy homary zawierają wspomniane wyżej tłuszcze trans i
akryloamidy a dodatkowo zagrażają ryzykiem zakażenie rtęcią.
Owoce morza
przepełnione są toksyczną rtęcią a wodne skorupiaki takie jak krewetki, mogą
być zakażone pasożytami i opornymi wirusami, które nie zostaną zniszczone nawet
w wysokiej temperaturze. Uważa się, ze te stworzonka żywią się odpadkami, które
mogą być groźne dla człowieka.
Gdy masz
ochotę na owoce morza istnieje łatwe rozwiązanie. Najlepiej omijać lokalne
smażalnie ryb i spróbować łososia z Alaski [chyba w Polsce mało realne...],
gdyż udowodniono, ze nie zawiera on niebezpiecznych stężeń szkodliwej rtęci i
innych zakażeń.
Kupowanie żywności służącej naszemu zdrowiu powinno stać
się jednym z ważnych życiowych zadań. Sklepy oferują jednak taką różnorodność
towarów, że łatwo nabawić się nie tylko zawrotu głowy, ale i niestrawności.
Jest na to sposób. Wystarczy, że zdobędzie się odpowiednią wiedzę i z łatwością
można wybrać to, co najlepiej nam posłuży.
Co mówi nam etykieta ?
Zgodnie z przepisami, żywność wysoko przetworzona musi
posiadać etykietę z dokładną informacją o składnikach i wartości odżywczej.
Pierwsza część informacji zawiera dane o składnikach oraz ich ilości, druga zaś
dotyczy kaloryczności produktu, zawartości białka, węglowodanów (niekiedy
podaje się odrębne informacje o węglowodanach i cukrach), tłuszczu (z osobną
informacją o kwasach tłuszczowych), błonnika i sodu.
Zawartość składników podaje się w gramach na każde 100 g
produktu bądź w gramach w typowej porcji. Niekiedy etykiety informują nas o
tym, ile witamin i składników mineralnych zawiera dany produkt. Kupując
produkty powinniśmy przede wszystkim zwracać uwagę na dodatki chemiczne –
konserwanty, barwniki i środki poprawiające smak. U niektórych osób mogą one
wywoływać reakcję alergiczną, jak wysypka, atak astmy, czy nadpobudliwość.
Winowajcy takiego stanu rzeczy to składniki ze znakiem „E”. Ile razy czytając
etykietę, zastanawialiście się nad tym, co kryje się za tym symbolem? Kilka z
nich udało na się namierzyć i zidentyfikować.
Oskarżonym numer jeden jest tartazyna ( E102)
– żółty barwnik, najpopularniejszy z barwników azotowych w przemyśle
spożywczym. Stosowany jest sama nazwa wskazuje do barwienia na żółto takich
artykułów spożywczych jak: napoje w proszku, napoje bezalkoholowe, polewy do
deserów w proszku, dobrze znanych i lubianych szczególnie przez studentów zupek
w proszku, galaretek, dżemów, likierów owocowych, kasz, sztucznego miodu i
musztardy. Jest to stosunkowo tani barwnik i można go spotkać w niskiej jakości
napojach gazowanych. Jest to jeden z najniebezpieczniejszych barwników
stosowanych w żywności. U osób z nietolerancją aspiryny i astmatyków może
powodować sile reakcje alergiczne, bezsenność depresję, nadpobudliwość i
dekoncentrację. Szczególną ostrożność należy zachować przy spożywaniu tego
związku przez dzieci z syndromem ADHD.
Kolejnym winowajcą jest żółcień pomarańczowa
(E110). Barwnik ten możemy spotkać w: napojach (zwłaszcza w tych w
proszku, do własnego przygotowania), wyrobach cukierniczych, zupach w proszku,
płatkach zbożowych, galaretach, żelkach, gumach do żucia, konserwach rybnych
oraz kaszach, rzadziej również w wyrobach alkoholowych. Tak jak jej siostra
może powodować alergie, objawy astmy i nadpobudliwość, szczególnie u dzieci.
Spożycie dużych dawek tego barwnika może przyczynić się do powstania nowotworu.
Żółcień pomarańczowa ze względu na swoją szkodliwą działalność dla zdrowia,
jest niedopuszczalna przy produkcji żywności w niektórych krajach Europy.
Następna w kolejce jest erytrozyna (E127), można ją
porównać do szkodliwej wisienki na torcie. Erytrozyna jest szkodliwym czerwonym
barwnikiem zawierającym jodynę.
Występuje również pod nazwami: CI45430, Food Red
14, tetrajodofluoresceina. Najczęściej stosuje się ją do barwienia wiśni
koktajlowych i owoców kondensowanych. Wykorzystuje się ją również do barwienia
osłonki (kiszek) produkcji kiełbas, a także ciast w proszku. Szkodliwych
skutków ubocznych na jej koncie nie brakuje, w związku, z czym w wielu krajach
jej używanie w przemyśle spożywczym jest zakazane. Czym sobie nagrabiła? Lista
jest długa: zwiększona nadpobudliwość, może powodować mutagenność,
światłowstręt u osób wrażliwych na światło, trudności w nauce, dekoncentracje.
Ma negatywny wpływ na wątrobę, serce, tarczycę, żołądek oraz płodność.
Dopuszczalne dzienne spożycie Erytrozyny wynosi: do 0,1 mg/kg masy ciała. Jest
jedynym barwnikiem, który nadaje się do barwienia wiśni poprzez namaczanie,
tak, aby nie zabarwić jednocześnie innych owoców. Zanim zjecie swoją wisienkę
na torcie, zastanówcie się, czy nie jest to przypadkiem wierzchołek góry
lodowej.
Nadszedł czas na gwiazdy w konserwowaniu żywności: benzoesan
sodu (E211) i sorbinian potasu (E202). Ten pierwszy
wzmacnia naturalny smak pożywienia, a zarazem niszczy drożdże, pleśnie i
wirusy. Chętnie dodaje się go do napoi gazowanych, majonezu, konserw owocowych
i warzywnych. Niestety ma poważne wady. Jest kancerogenny, a także ma szkodliwy
wpływ na procesy zachodzące w naszym mózgu. Stosowanie benzoesanu sodu na
początku lat 90 zostało w Polsce ograniczone. Powodem podanym do publicznej
wiadomości było jego znaczenie dla procesów przemian aminokwasów, zachodzących
w mózgu. Benzoesany spożywane w nadmiarze mogą powodować uczulenia u astmatyków
i alergików, u osób wrażliwych na aspirynę zaburzenia w funkcjonowaniu układu
pokarmowego.
Sorbinian potasu do tej pory był postrzegany, jako
bezpieczny konserwant. Zapobiega on rozmnażaniu się w żywności wirusów,
bakterii i grzybów. Lekką ręką producenci żywności sypią go do wszystkiego,
głównie serów, margaryny i pieczywa, ciast, wina, napojów gazowanych oraz
czekolady. Sorbiniany są efektywne w stosunku do większości bakterii, natomiast
nie działają na bakterie kwasu mlekowego, w związku z tym nie niszczą
naturalnej mikroflory w organizmie, tylko ją wzmacniają, co ma ogromne
znaczenie dla zdrowia. Dzięki temu znajduje również zastosowanie przy kiszeniu
warzyw i produkcji serów. Należy pamiętać, iż, mimo, że są bezpieczniejsze od
pozostałych konserwantów to spożywane regularnie i w nadmiarze mogą powodować
alergie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz