...Mimo to po 5 latach masowej produkcji przyrząd przestał być wypuszczany. Za nic nie domyślicie się dlaczego. Ja sam nie uwierzyłem własnym uszom, usłyszawszy przyczynę. Jak się okazało, przyrząd popadł w niełaskę urzędników Ministerstwa Zdrowia tylko dlatego, że reanimatorzy i anestezjolodzy nie mieliby zajęcia w trybie pooperacyjnym! Ponadto zmalały wydatki na lekarstwa, co niekorzystnie odbiło się na dochodach przemysłu farmaceutycznego...
Zapraszamy do zapoznania się z tłumaczeniem wywiadu z
Iwanem Pawłowiczem Nieumywakinem, którego książka „Woda utleniona na straży
zdrowia” lada moment ukaże się w Polsce. Nazwisko Iwana Pawłowicza
Nieumywakina, zajmującego się przez ponad 40 lat kwestiami leczenia i
uzdrawiania człowieka, jest dobrze znane zarówno w kręgach profesjonalnych
lekarzy, jak i wśród reprezentantów alternatywnej, nieoficjalnej medycyny.
Doktor nauk medycznych, profesor, laureat nagród państwowych, rzeczywisty
członek Rosyjskiej Akademii Nauk, autor ponad 200 prac naukowych, zasłużony
wynalazca, mający na swym koncie 85 autorskich świadectw patentowych, od 1959
roku przez 30 lat był nierozerwalnie związany z medycyną kosmiczną.
Będąc twórcą unikalnej placówki – szpitala kosmicznego na
pokładzie statku, Iwan Pawłowicz Nieumywakin nie tylko koordynował pracę
wiodących rosyjskich specjalistów w tej dziedzinie medycyny, ale i sam
opracowywał nowe zasady, metody i środki udzielania kosmonautom pomocy
medycznej w czasie lotów kosmicznych różnej długości.
Nawet kiedy sama wzmianka o medycynie ludowej uważana
była przez lekarzy za godną potępienia, on starał się jak najszerzej wprowadzać
do praktyki lekarskiej metody leczenia pozbawione lekarstw, a począwszy od
1989 roku, kiedy medycyna ludowa „wyszła z podziemia”, skupił wszystkie swe
siły, doświadczenie i wiedzę na jej rozwoju. Obecnie Nieumywakin jest członkiem
Wszechrosyjskiego Profesjonalnego Stowarzyszenia Specjalistów Medycyny
Tradycyjnej i Ludowej. Posiada tytuł „Głównego Znachora Rosji”.
Pytania zadaje Natalia Smietanina dla „Argumentów i Faktów” do artykułu pt. „Szpital kosmiczny w wersji naziemnej”.
Nie wrzucajcie wszystkich znachorów do jednego worka
Iwanie Pawłowiczu, o ile wiem, większość lekarzy uważa
znachorstwo za niezbyt prestiżowe zajęcie i często wrzucają znachorów do
jednego worka ze spirytystami, szamanami i czarownikami. Czy nie razi to Pana
jako uznanego chirurga i naukowca I.P. Nieumywakin: Ani
trochę. Ważne przecież jest nie to, jaką etykietkę do człowieka przyczepią,
tylko jakie są rezultaty jego działalności. W moim salonie
leczniczo-profilaktycznym jest księga gości. Myślę, że przejrzenie jej
przydałoby się każdemu lekarzowi. W niej moi pacjenci piszą, jak po wielu
latach chodzenia po przychodniach i leczenia w szpitalach zmieniali się w
chronicznie chorych i tracili wszelką nadzieję na wyzdrowienie. Wielu z nich
trzymało się jako tako wyłącznie dzięki tabletkom, nie mogąc bez nich przeżyć
nawet jednego dnia. Lecz wystarczyło, by uwierzyli w cud uzdrowienia za pomocą
zaproponowanej przeze mnie metody, w której wszystko opiera się na jednoczeniu
człowieka z przyrodą. Opisują też, jak najciężej chorzy w ciągu 2-3 miesięcy na
zawsze uwalniali się od swojej choroby.
Ludowe znachorstwo istniało na Rusi od dawna. Zgromadzono
olbrzymie doświadczenie, które do niedawna nikomu nie było potrzebne. Co się
tyczy oficjalnej medycyny, to pojawiła się ona stosunkowo niedawno – 150-200
lat temu, przy czym fundamentem jej rozwoju była właśnie medycyna ludowa. Mimo
to przedstawiciele oficjalnej medycyny robią wszystko co możliwe, by
zdyskredytować medycynę ludową, przekonać społeczeństwo, że wszyscy lekarze
ludowi to w najlepszym wypadku szarlatani, a w najgorszym – psychicznie chorzy
ludzie. Lecz nie wolno wrzucać wszystkich do jednego worka. Mogę wymienić
kilkudziesięciu lekarzy ludowych, którzy uratowali beznadziejnie chorych,
których medycyna oficjalna skazała na śmierć. Na potwierdzenie tego istnieją
odpowiednie dokumenty.
Przyznaję: na fali rozwoju alternatywnej medycyny pojawiło
się niemało piany. Owszem, istnieją znachorzy, nie mający elementarnej wiedzy
medycznej, obiecujący, że w ciągu 1-2 seansów wyleczą każdego z jakiejkolwiek
choroby, nie niosąc za swoje słowa żadnej odpowiedzialności prawnej. Oto
dlaczego jedno z zadań Wszechrosyjskiego Profesjonalnego Stowarzyszenia
Specjalistów Medycyny Tradycyjnej i Ludowej polega właśnie na tym, by
przywrócić znachorowi jego dobre imię, a zwracającym się do niego o pomoc
pacjentom zagwarantować bezpieczeństwo.
Znachorstwem powinni zajmować się ludzie władający nie tylko
ludowymi sposobami leczenia, lecz również posiadający wyjątkowe zdolności, z
darem od przyrody. Warto, by znachor miał również wykształcenie medyczne.
Jeżeli zaś go nie posiada, to koniecznie powinien współpracować w parze z
lekarzem, który przeszedł specjalne przygotowanie w zakresie tego lub innego
działu medycyny ludowej. Właśnie lekarz powinien odpowiadać za ostateczny
rezultat leczenia. Główny zaś cel naszego stowarzyszenia polega na jednoczeniu
wysiłków oficjalnej medycyny i wielowiekowego doświadczenia ludowych znachorów
w celu stworzenia nowego kierunku – medycyny zintegrowanej.
W zdrowym ciele zdrowy duch
Ostatnimi czasy znacznie wzrosło zainteresowanie medycyny
ludową, i to nie tylko ze strony pacjentów, lecz również ze strony lekarzy,
którzy przekonawszy się o niemocy oficjalnej medycyny, coraz szerzej starają
się wprowadzać do praktyki lekarskiej metody i środki ludowe, które docierają
do nas z otchłani wieków. Z czym, Pańskim zdaniem, jest to związane?
I.P. Nieumywakin: Bardzo ważną przyczyną
kryzysu oficjalnej medycyny jest fakt, że wciąż postrzega ona człowieka jako
układ liniowy, rozkładając go na poszczególne elementy: kardiologię,
pulmunologię, gastro-enterologię i temu podobne. Tymczasem ludzki organizm,
podobnie jak i inne żywe organizmy, to układ nieliniowy, będący jednolitą
całością, w której wszystko jest wzajemnie powiązane. Kontynuując
leczenie poszczególnych narządów, a nie całego organizmu, oficjalna medycyna
odchodzi w przeszłość.
Bez wątpienia nowoczesna medycyna wiele osiągnęła i
dysponuje rozległą wiedzą, lecz w swoim technokratycznym podejściu do człowieka
rozłożyła go na osobne „śrubki”, rozczłonkowała go na dziesiątki części, setki
diagnoz, za którymi sam człowiek wraz ze swoją chorobą zniknął, został
zagubiony. Niestety, w naszym kraju nie ma nauki o zdrowym człowieku, nie ma
kompleksowego podejścia do objawów choroby jako świadectwa ogólnej choroby
organizmu. Zasada symptomatycznego leczenia, wyniesiona przez oficjalną
medycynę do rangi kultu jest nieskuteczna i bez perspektyw.
Sięgnijmy do doświadczenia naszych przodków. Wcześniej
choroba była pojmowana jako stan psychiczny, przy którym czynniki – psychiczny
i fizyczny – zapewniały jednolity proces [ po rosyjsku „jednolity” –
„cełostny”; stąd słowo „znachor”, „uzdrowiciel”, po rosyjsku „celitiel” –
przywracający całość, jednolitość]. A co teraz? Obecnie stan psychiczny przy
leczeniu jakiejś choroby nie jest brany pod uwagę przez oficjalną medycynę. A
już takie pojęcia jak biopole czy energetyka traktowane są przez nią jak
obraza...
Tymczasem zdrowie człowieka uwarunkowane jest przede
wszystkim zdrowym stanem energetycznym, który – jak dowiedziono – składa się z
kilku nurtów. Jeden pochodzi z wnętrza Ziemi, niosąc ze sobą ładunek ujemny.
Inny – z kosmosu, niosąc ładunek dodatni. A trzeci – to energia wydzielająca
się w rezultacie pracy komórek, narządów i układów organizmu. Te potoki,
zlewając się, tworzą indywidualną i niepowtarzalną strukturę
energoinformacyjną, zajmującą określone miejsce wokół ciała (minimum 0,5-1 m),
posiadającą kształt (jajowaty), gęstość i zabarwienie.
Ta struktura biopola jest nie tylko ochroną przed
oddziaływaniem energoinformacyjnym z zewnątrz (klątwa, złe oko), lecz również
swego rodzaju akumulatorem wciąż zasilającym organizm energią. W razie
zniekształcenia czy zmniejszania biopola specjaliści mogą nie tylko stwierdzić,
co człowiekowi dolega w danej chwili, lecz również zapobiec potencjalnym
chorobom. Ten system bioenergetyczny powinien działać jak dobrze nasmarowany,
wyważony mechanizm, który musi pozostawać w stanie harmonii ze środowiskiem
wewnętrznym i zewnętrznym (ludźmi, przyrodą, Wszechświatem).
Od chwili narodzin Kosmos dostarcza każdemu człowiekowi dość
duży zapas energii dla ciała i jego powłok kwantowych. Zgodnie z prawem wymiany
energoinformacyjnej między ciałem i duszą, wpływają one na siebie wzajemnie i
wspomagają rozwój: zdrowemu ciału odpowiada zdrowa dusza i na odwrót. W
harmonijnym połączeniu ciało-dusza, ta druga jest zwinniejsza, dynamiczniejsza,
bardziej krucha i wrażliwa. Każda choroba duszy wywołuje chorobę ciała będącego
w tym układzie jądrem. Niemal każda choroba fizyczna wywołana jest cierpieniami
duszy.
Oto dlaczego na Rusi uzdrawianie zawsze zaczynano od
uzdrowienia duszy. Znachorzy ludowi usiłują odrodzić starożytne podejście do
leczenia: najpierw dusza, a potem ciało. Wyłącznie w jedności pierwiastka
duchowego i fizycznego leży droga do zdrowia jednostki i całych społeczeństw.
Oficjalna zaś medycyna leczy tylko ciało. Efekt takiego leczenia jest
niewielki.
Cudze chwalicie, swego nie znacie
Czy był Pan wierny tym poglądom, zajmując się medycyną
kosmiczną ?
I.P. Nieumywakin: Nigdy nie byłem
zaciekłym przeciwnikiem medycyny ludowej i przy opracowywaniu nowych metod
niesienia pomocy medycznej w warunkach przestrzeni kosmicznej zawsze próbowałem
znaleźć odpowiedni i jednocześnie bezpieczniejszy dla organizmu zamiennik.
Chodzi o opracowanie różnych niefarmakologicznych metod leczenia. Niestety, wiele
moich ówczesnych opracowań, mogących wnieść istotny wkład w rozwój nowoczesnej
ochrony zdrowia, z różnych powodów nie znalazło szerokiego zastosowania w
niesieniu pomocy naszym współobywatelom.
Wyjątek stanowi zaproponowana przez mnie metoda oczyszczania
sorpcyjnego, nazwanego następnie chemosorpcją. Dzięki naukowemu i
organizacyjnemu talentowi J. M. Łopuchina zyskała ona państwowe uznanie i jest
wykorzystywana w nowoczesnej medycynie po dziś dzień.
Do zastosowania w medycynie kosmicznej opracowana została
metoda znieczulenia przy przeprowadzaniu ingerencji chirurgicznych, oparta na
wykorzystaniu elektroanalgezji w połączeniu z podtlenkiem azotu. Nie wdając się
w szczegóły powiem tylko, że jej zaletą było to, że w czasie operacji stan
chorego regulowany był przy pomocy specjalnego, opracowanego przeze mnie
urządzenia „Polana-01”, w połączeniu z w najwyższym stopniu łagodnie
oddziałującym na układy wewnętrzne organizmu podtlenkiem azotu. W czasie
operacji zachowywana była stabilność układu sercowo-naczyniowego, nie
występowała depresja ponarkozowa, a po 15-20 minutach od zakończenia operacji z
chorym można już było rozmawiać.
Mimo to po 5 latach masowej produkcji przyrząd przestał być
wypuszczany. Za nic nie domyślicie się dlaczego. Ja sam nie uwierzyłem własnym
uszom, usłyszawszy przyczynę. Jak się okazało, przyrząd popadł w niełaskę
urzędników Ministerstwa Zdrowia tylko dlatego, że reanimatorzy i anestezjolodzy
nie mieliby zajęcia w trybie pooperacyjnym! Ponadto zmalały wydatki na
lekarstwa, co niekorzystnie odbiło się na dochodach przemysłu farmaceutycznego.
Ten sam los spotkał unikatowy preparat FENIBUT. Był on
niezbędny dla kosmonautów jak powietrze. Przecież lot kosmiczny to stres, który
oczywiście odbija się na stanie człowieka. Trankwilizatorów [trankwilizatory to
leki uspokajające z różnych grup, stosowane w celu zlikwidowania stanów
napięcia psychicznego i lęku], które zazwyczaj wykorzystywano do zmniejszenia
stresu na Ziemi, w kosmosie nie wolno było zażywać, ponieważ oprócz
uspokajającego efektu wykazywały również działanie rozluźniające.
FENIBUT był całkiem inny. Po jego zażyciu człowiekowi robiło
się „wszystko jedno”, lecz przy tym jego zdolność do pracy utrzymywała się na
dawnym poziomie. Nie wątpię, że FENIBUT przydałby się nie tylko w kosmosie,
lecz również na Ziemi w charakterze codziennego trankwilizatora, nie mającego
pobocznych efektów, do zmniejszenia stresów i leczenia wszelkich zaburzeń
czynnościowych. Ale wtrąciły się międzywydziałowe interesy i na produkcję
FENIBUTU wkrótce nałożony był zakaz. Co prawda teraz pojawił się on w
sprzedaży...
I jeszcze jeden charakterystyczny przykład z mojej kosmicznej praktyki. Teraz bardzo popularny jest preparat „Koenzym Q-10”, zaproponowany przez amerykańskiego wynalazcę kompleksów witaminowych Linusa Paulinga. Preparat ten posiada nie tylko efekt odmładzający, lecz również sprzyja wytwarzaniu dodatkowej energii, uaktywniając tym samym procesy życiowe organizmu. O jego skuteczności wielu Rosjan zdążyło się już przekonać. Ale wątpię, czy komuś wiadomo, że analogiczny preparat pod nazwą Cytochrom-S był stworzony w naszym kraju o wiele wcześniej, w latach 70. Razem z grupą naukowców z Leningradzkiego Instytutu Transfuzji Krwi brałem bezpośredni udział w jego opracowaniu.
Trwały wówczas przygotowania do wspólnego,
radziecko-amerykańskiego lotu „Sojuz-Apollo”. Dwa miesiące przed lotem do
Komitetu Farmakologii wysłano papier zezwalający na jednorazowe zastosowanie
Cytochromu-S w ekstremalnych warunkach (nie przeszedł on wówczas jeszcze prób
klinicznych, lecz był przetestowany na dosyć dużej grupie ochotników). Moim
zdaniem mógłby przydać się kosmonaucie Leonowowi, u którego przy obciążeniach
fizycznych na elektrokardiogramie występowało nieduże obniżenie fali T, co
świadczyło o nieznacznym zakłóceniu ukrwienia lewego przedsionka serca.
Moje przypuszczenia się potwierdziły. Niedługo przed startem
stało się jasne, że na statku przestał działać system telewizyjny. Niemniej
statek wystartował, lecz na tle niestandardowej sytuacji fala T u Leonowa wolno
się zniżała [parametry życiowe kosmonautów były zdalnie monitorowane]. Wszyscy
czołowi kardiolodzy kraju byli „postawieni na rzęsach”. Decyzja konsylium była
jednoznaczna: uratować sytuację może tylko Cytochrom-S. Lecz okazało się, że
chociaż preparat ten znajdował się w kosmicznej apteczce, pozwolenia na jego
wykorzystanie Komitet Farmakologii wciąż nie wydał – zapomniał. Co robić?
Musiałem wziąć na siebie odpowiedzialność. Leonow zażył Cytochrom-S i fala T
szybko wróciła do normy. Lecz powstało kolejne pytanie: kto zawinił i co robić
z człowiekiem, który złamał prawo?
W lotnictwie i astronautyce wiadomo, że winnymi każdej
katastrofy są dwaj ludzie – lekarz i inżynier. W czasie lotów amerykańskich
astronautów jeden z nich znalazł się na Księżycu w praktycznie analogicznej
sytuacji, którą udało się opanować przy pomocy posiadanych w apteczce środków.
Lekarz, który za to odpowiadał, został następnie kierownikiem amerykańskiej
medycyny kosmicznej, jednym z najbardziej poważanych i bogatych ludzi w kraju.
A u nas długo rozstrzygano kwestię, jak ukarać człowieka, który faktycznie
zapobiegł katastrofie lotu kosmicznego.
Wracając do Cytochromu-S: po tym wypadku wszystkie prace nad
jego dalszym udoskonalaniem, a także produkcja przemysłowa zostały wstrzymane.
Nie było go potem w ZSRR ani w Rosji, chociaż mógłby rozsławić nasz kraj, wyjść
na światowy rynek i przynosić niemały zysk. Zwłaszcza że technologia jego
pozyskiwania z naturalnych źródeł była zdumiewająco prosta. Szkoda, że jak
zwykle jesteśmy zmuszeni zadowalać się dobrym, lecz cudzym preparatem zza Oceanu,
popierając w ten sposób nie ojczystych, a zagranicznych producentów.
W skali pojedynczego pacjenta
Iwanie Pawłowiczu, czyżby nie udało się Panu wykorzystać
w swojej praktyce znachora osiągnięć medycyny kosmicznej?
I.P. Nieumywakin: Dlaczego? Coś tam
stosujemy. Co prawda nie w skali całego kraju, ale w skali pojedynczych
pacjentów, zwracających się do naszego salonu leczniczo-profilaktycznego.
Bardzo dobre rezultaty daje metoda ultrafioletowego napromieniowania, która
została opracowana przeze mnie w latach 70. W poszukiwaniu uniwersalnego
sposobu oddziaływania na struktury komórkowe organizmu doszedłem do wniosku, że
przy napromieniowaniu krwi promieniami ultrafioletowymi, których skład widmowy
jest bliski promieniowaniu słonecznemu, zachodzi potężne doładowanie
energetyczne organizmu. W rezultacie normuje się zakłócony bilans energetyczny
i wzrasta odporność.
Zbudowaliśmy przyrząd „Helios-01”, który nie ma sobie
podobnych. W swojej praktyce znachorskiej czynnie stosuję go przy leczeniu
różnych stanów obniżonej odporności: przy chronicznych procesach zapalnych,
bezpłodności, wirusowym zapaleniu wątroby, nowotworach. Jaka jest zasada jego
działania? Od chorego pobiera się 10-20 cm3 krwi, którą przepuszcza się przez
przyrząd, naświetla promieniami ultrafioletowymi, nasyca przy tym energią i
ponownie wprowadza do organizmu, istotnie podnosząc jego potencjał
energetyczny. Zabieg w najwyższym stopniu prosty, a efekt wręcz niewiarygodny.
Po kilku seansach narządy wewnętrzne i układy, otrzymawszy dodatkowy ładunek
energii, w takim stopniu się uaktywniają, że nie stanowi dla nich trudności
poradzenie sobie z bardzo ciężkimi patologiami.
Obecnie w Ameryce szeroko rozpowszechnione jest leczenie
wodą utlenioną. Ja zaś już w latach 1967-1968 napisałem pracę o leczniczych
właściwościach tego związku, a w 1988 r. wystąpiłem z referatem na IV
Międzynarodowym kongresie na temat AIDS w Sztokholmie. Opowiedziałem na nim o
swojej metodyce leczenia stanów immunodeficytowych i wywołanych przez nie
chorób za pomocą ultrafioletowego naświetlania krwi w połączeniu z wodą
utlenioną i oczyszczeniem organizmu od odpadów, wtórnych. Metodyka ta również
okazała się niepotrzebna z punktu widzenia oficjalnej medycyny. Lecz ja ją
stosowałem i nadal stosuję, uzyskując przepiękne rezultaty.
Źródło rosyjskojęzyczne: http://www.peoples.ru/medicine/founders/neumuvakin/#хБЮМ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz